Rimini
Reż. Ulrich Seidl
Wyk.: Michael Thomas, Tessa Gottlicher, Hans-Michael Rehberg
Ostre, prowokujące, kręcone bez znieczulenia dokumenty sprawiły, że nazywano go „pornografem kina” i oskarżano o voyeryzm. W fabule daleko od tego stylu nie odchodzi, pokazuje degrengoladę starej Europy. W jego najbardziej znanej trylogii „Raj” bohaterki rozpaczliwie szukały sensu życia w seksie, który ma dać ułudę bliskości, w wierze graniczącej z niszczącą dewocją, w mrzonkach o szczęściu. Bohater „Rimini” to podstarzała gwiazda schlager music. Jego dementny ojciec jest w domu opieki w Niemczech, matka umarła, a on mieszka we włoskim kurorcie, gdzie poza sezonem jako Ritchie Bravo zarabia śpiewając i umizgując się do starych wczasowiczek. Czasem świadczy im też „usługi dodatkowe”, seksualne. Czasem wynajmuje własny dom. Pieniądze przeciekają mu przez palce, a będzie ich potrzebował więcej, gdy nagle w jego świecie pojawia się dorosła córka i żąda pieniędzy za lata zaniedbywania. Seidl znów pokazał brzydotę starej Europy, faceta, którego czas minął. Ritchi Bravo spaprał i przepił życie, teraz pozostaje mu samotność i rozanielony wzrok napalonych staruszek. A jest jakaś nadzieja? Seidl nie jest bez duszy - można ją też w jego filmie znaleźć.