„Mnie się już nie chce. Ja nie polubiłam życia" – mówi żydowska dziewczynka do matki. Czy można usłyszeć bardziej tragiczne zdanie z ust dziecka? Jej ojciec, adwokat, popełnił samobójstwo, skacząc z okna. Miał nadzieję, że ktoś pomoże jego żonie i córce, gdyż łatwiej przechować kobietę z dzieckiem niż całą rodzinę. Ale one nie chcą się czuć jak łowna zwierzyna. Pogodzić się tym, że ich życie warte jest kilogram cukru i litr spirytusu. Bo tyle Niemcy płacą za wydanie Żyda. I też rzucają się do rzeki.
Wyłowi je prosty piaskarz, pracujący z dwoma synami. Takie jest prawo rzeki. Jak ktoś tonie, trzeba go ratować. Piaskarz zabierze kobietę i jej córkę do domu. Tak nakazuje przyzwoitość.
„Ciotka Hitlera" to film z telewizyjnego cyklu „Kto ratuje jedno życie, ten ratuje cały świat". Niestety wszystko narysowane jest w nim zbyt prostą kreską, brakuje przełamania postaci i głębszej refleksji. Takiej, jaka była choćby w innym filmie cyklu – „Cudaku" Anny Kazejak. Tam muzyk ratował swojego kolegę – żydowskiego skrzypka, ale reżyserka pokazała niechęć, strach, wahanie, wreszcie determinację. Ludzki odruch nabierał znaczenia. Kazejak wprowadziła na ekran wyraziste postacie, z których każda miała swoją historię. Mam wrażenie, że ten film ciekawiej wybrzmiałby w gdyńskim konkursie.
Do historii Holokaustu nawiązał też Ryszard Brylski w filmie „Śmierć Zygielbojma". W maju 1943 r., w Londynie popełnił samobójstwo żydowski działacz polityczny.
Tą śmiercią zainteresował się młody angielski dziennikarz. Chciał ją zrozumieć. Szmul Zygielbojm zostawił w Warszawie żonę i troje dzieci. Podobnie jak Karski, miał uzmysłowić zachodnim przywódcom ogrom zbrodni popełnianych przez Niemców na Żydach. Zrozumiał, że ich to nie obchodzi. To był więc jego krzyk. Protest przeciwko bezczynności świata wobec tragedii narodu.