Ci, którzy tego wieczoru nie zdobyli wyróżnienia Akademii, mogą odetchnąć z ulgą. Nie powtórzą losu F. Murraya Abrahama. Aktor otrzymał Oscara za znakomitą rolę Salieriego w „Amadeuszu” Milosa Formana (1984), ale później nie był już w stanie zbliżyć się do tamtego sukcesu, grając w coraz słabszych filmach. – Takie załamanie kariery nazywają w Hollywood syndromem F. Murraya Abrahama – mówił w jednym z wywiadów Leonard Maltin, krytyk i historyk filmu.
Na tę chorobę zapadają gwiazdy. Gwyneth Paltrow miała 26 lat, gdy zdobyła pozłacaną statuetkę za występ w „Zakochanym Szekspirze” Johna Maddena (1998). Nie była przygotowana na taką presję. – Nagle przestałam być pewna swoich wyborów – mówiła dziennikarzom. A te były coraz gorsze.
Oscar zaszkodził także Renee Zellweger. Otrzymała go za drugoplanową rolę we „Wzgórzu nadziei” (2003) Anthony’ego Minghelli. I od tego czasu coraz częściej popełnia błędy. Zagrała m.in. w „Człowieku ringu”, „Miss Potter” i komedii „Za jakie grzechy”. Każdy z tych filmów zrobił za oceanem finansową klapę.
Na widzów przestał działać także czar Nicole Kidman. Jej kariera wspaniale rozwijała się do momentu otrzymania statuetki za kreację Virginii Woolf w „Godzinach” (2002) Stephena Daldry’ego. Jednak później pojawiła się m.in. w „Żonach ze Stepford”, „Inwazji” i „Złotym kompasie”. W 2008 roku magazyn „Forbes” uznał ją za najbardziej przepłacaną aktorkę Hollywood. Ostatnio wystąpiła w „Australii” Baza Luhrmanna. Superprodukcja za 180 milionów dolarów poniosła w Stanach klęskę.
W 2002 roku Halle Berry – jako pierwsza czarnoskóra aktorka – zdobyła Oscara za pierwszoplanową rolę żeńską („Monster’s Ball”). Trzy lata później otrzymała kolejny laur. Tyle że tym razem była to Złota Malina za najgorszy występ roku („Kobieta-kot”).