Recenzent "New York Timesa" nazwał "Zatokę delfinów" thrillerem. Ekipa filmowa pracująca w Taiji jest cały czas inwigilowana i śledzona, a miejscowa policja robi wszystko, by zyskać pretekst do aresztowania i wydalenia intruzów z Japonii. Przeciwko badaczom występują rybacy, obawiając się utraty gigantycznych zysków. Sceny przygotowywania w studiu Lucasa kamer ukrytych w kawałkach skał, a potem montowania ich nocą na dnie japońskiej zatoki przypominają sekwencje z serii o Jamesie Bondzie.
Film nie ogranicza się do śledztwa w Taiji. To opowieść o delfinach, ich potrzebie wolności, inteligencji, o krzywdzie, jaką czyni im człowiek. To także refleksja na temat słabości międzynarodowych organizacji, które przegrywają w starciu z wielkim biznesem przynoszącym rocznie 2 mld dolarów.
[srodtytul]Siła sztuki[/srodtytul]
A przecież delfiny żyją średnio około 50 lat. W niewoli połowa z nich umiera po dwóch latach. Jaki efekt mogą w tej sytuacji przynieść wysiłki garstki filmowców i aktywistów zapaleńców? Dzięki "Zatoce delfinów" świat może zobaczyć okrutną rzeź, na temat której panuje zmowa milczenia. O sile dokumentu świadczy fakt, że bardzo gwałtownie protestował burmistrz Taiji, Kazutaka Sangen.
"Ten film nie ma żadnych podstaw naukowych – mówił na specjalnie konferencji prasowej. – Jestem zaskoczony, że dostał Oscara, choć pokazuje nieprawdę. Trzeba mieć szacunek dla kulturowych odrębności, także tych związanych ze sposobem odżywiania się. Ważne, by je poznać i uszanować, bo wiele z nich ma długą tradycję".
O'Barry jednak nie ustępuje. Mówi, że zarówno rzezie, jak i zamykanie zwierząt w parkach rozrywki, są bestialstwem: "Jeśli nie uda nam się załatwić sprawy Taiji, zapomnijmy o rozwiązaniu problemu wyniszczanych i maltretowanych zwierząt".