Sofia Coppola zrobiła piękny film o niespełnieniach, które dopadają ludzi sukcesu, ale też o fałszu współczesnej popkultury.
Bohaterem "Somewhere. Między miejscami" jest hollywoodzki gwiazdor. Johnny Marco mieszka w legendarnym hotelu Chateau Marmont w Los Angeles, jeździ czarnym ferrari, bawi się w modnych klubach. W chwili gdy odbiera w Rzymie nagrodę, ma do dyspozycji apartament z własnym basenem, gdziekolwiek się pojawi, rzucają się na niego tłumy paparazzich, dziewczyny same wskakują mu do łóżka, a menedżerka zawsze gotowa jest reanimować go po nieprzespanej nocy.
Zobacz galerię fotosów z filmu
A jednak Coppola nakręciła film nie o sukcesie, lecz o pustce. W luksusowym pokoju w Chateau Marmont Johnny prowadzi beznadziejne życie: otwiera samotnie puszkę piwa albo znudzony zasypia podczas popisów zamówionych do pokoju panienek wyginających się na rurach. Aktorstwo też nie przynosi mu spełnienia. Próba charakteryzacji do filmu science fiction zamienia się w upokorzenie: gwiazdor siedzi z twarzą zaklejoną białą mazią, jakby nie istniał.
Johnny boleśnie obija się o własną sławę i świat, w którym ma funkcjonować jako ikona sukcesu. Jest w gruncie rzeczy zwyczajnym facetem w dżinsach i wyciągniętych T-shirtach. Kilka dni, które spędzi z jedenastoletnią córką, podrzuconą mu przez byłą żonę, zmusi go do spojrzenia z dystansu na siebie i na to, co go otacza. Aktor uświadomi sobie, jak płytkie są jego kontakty z ludźmi i jak bardzo jest samotny wśród tłumu wielbicieli.