Dawno nie było tak nudnej gali oscarowej. Amerykańskie kino, przyduszone przez kryzys, broni swoich interesów. Zapomina o twórcach niezależnych, o sztuce, o tym, że można podejmować trudne tematy.
W czasach, gdy banki niechętnie udzielają kredytów na produkcję, Hollywood chciał przypomnieć o swojej sile. Zanurzył się w dawnych czasach, zajmując sobą. "#Artysta" Michela Hazanaviciusa i "Hugo i jego wynalazek" Martina Scorsese – dwa filmy, które zdobyły po pięć Oscarów – są opowieściami o magii srebrnego ekranu.
W niemym kinie
Po raz pierwszy w historii Oscara tytuł najlepszego filmu roku zdobyła produkcja nieanglojęzyczna. Ale właśnie Francuz Michel Hazanavicius złożył Hollywood najbardziej czołobitny hołd. Jego "Artysta" opowiadający o gwiazdorze, który pod koniec lat 20. spadł na dno, poza tą najważniejszą, zgarnął też inne statuetki: za reżyserię, kostiumy, muzykę i – co było zaskoczeniem – dla odtwórcy głównej roli.
Przylizany, grający dwiema minami Jean Dujardin pokonał aktorów, którzy stworzyli znakomite kreacje, jak George Clooney ("Spadkobiercy"), Brad Pitt ("Moneyball") czy Gary Oldman ("Szpieg"). Akademia na punkcie "Artysty" zwariowała. A wdzięczny Michel Hazanavicius, już osobiście, nadal bił jej pokłony.