Kilka lat temu strategia just-in-time uchodziła za rozwiązanie obarczone zbyt dużym ryzykiem. Pandemia i zerwane łańcuchy dostaw skłaniały firmy raczej do gromadzenia zapasów niż działania „na bieżąco”. Dziś jednak podejście to powraca, tyle że w nowej odsłonie.
Gospodarka stała się nieprzewidywalna, a długoterminowe kontrakty coraz częściej oznaczają ryzyko, którego firmy wolą unikać. Równolegle rozwój narzędzi cyfrowych umożliwia bieżące zarządzanie zakupami i dostawami. Dzięki temu just-in-time staje się procesem bardziej przewidywalnym.
Stary pomysł w nowych czasach
Żeby zrozumieć, dlaczego JIT wraca, warto cofnąć się do lat 70. w Japonii. Wtedy to Toyota opracowała system produkcji, w którym części dostarczano do fabryki dokładnie wtedy, gdy były potrzebne na linii montażowej. Bez gigantycznych magazynów, bez zamrożonego kapitału.
Model działał jak w zegarku, ale pod warunkiem, że cały łańcuch logistyczny był niezawodny. W przemyśle motoryzacyjnym idea sprawdziła się znakomicie, a potem zaczęła przenikać do innych branż. W handlu spożywczym przyjęła się szczególnie szybko, bo tu rotacja produktów jest błyskawiczna, a data ważności często liczy się w dniach, nie miesiącach.
Dlaczego firmy uciekają od długich kontraktów
Przez lata kontrakt na rok czy dwa był gwarancją stabilności. Producent mleka wiedział, po ile sprzeda surowiec, a sieć handlowa, ile zapłaci. Tyle że w obecnych warunkach taka umowa może stać się kulą u nogi.
Kiedy ceny zbóż potrafią wahać się o kilkadziesiąt procent w ciągu kilku miesięcy, a transport morski drożeje i tanieje w rytmie politycznych decyzji Pekinu czy Moskwy, trzymanie się ustaleń sprzed pół roku wygląda na ekonomiczne samobójstwo. Do tego dochodzą koszty magazynowania, a jeśli dodamy ryzyko psucia się towaru? Nagle okazuje się, że trzymanie pełnych hal mrożonek albo nabiału to czysta strata.
Just-in-time 2.0
Tym razem jednak JIT nie wraca w surowej, japońskiej wersji. Zamiast ryzykownych decyzji mamy cyfrowe wsparcie. Sieci handlowe korzystają z systemów analitycznych, które przewidują popyt z dokładnością do dnia. Algorytmy sztucznej inteligencji śledzą nie tylko sprzedaż w kasach, ale też pogodę, trendy w mediach społecznościowych czy nawet wyszukiwane hasła w internecie. Jeśli prognozy mówią, że za tydzień zrobi się upalnie, system automatycznie zwiększa zamówienia na lody i napoje gazowane.
Na tym jednak cyfryzacja się nie kończy. Coraz większe znaczenie mają platformy zakupowe, które w praktyce „uzbrajają” firmy w narzędzia do działania w duchu just-in-time. Dobrym przykładem jest polski marketplace FDCM, tworzony z myślą o sektorze spożywczym. To rozwiązanie, które pozwala kupować dokładnie tyle, ile potrzeba – bez wielomiesięcznych kontraktów, bez zbędnych formalności, za to z pełną przejrzystością cen i warunków.
“Just-in-time w handlu spożywczym wymaga szybkości i wiarygodnych informacji. FDCM powstało właśnie po to, by dawać firmom dostęp do danych cenowych i zakupowych w czasie rzeczywistym. Dzięki temu przedsiębiorcy mogą podejmować decyzje od razu, a nie po tygodniach analiz i negocjacji” - zaznacza Aleksander Paciorkiewicz, założyciel FDCM.
Dzięki takim narzędziom ta idea przestaje być abstrakcją, a staje się codziennym mechanizmem zarządzania zakupami i dostawami.
Różne perspektywy - kto zyskuje, kto traci?
Najwięksi detaliści zwykle trzymają się sprawdzonych schematów. Długie kontrakty dają im spokój i poczucie bezpieczeństwa, a rozbudowana logistyka pozwala negocjować warunki z pozycji siły. W praktyce to jednak mniejsi gracze, dystrybutorzy, producenci obsługujący półdetal, coraz częściej sięgają po rozwiązania w duchu just-in-time. To dla nich szansa, by nadążyć za gustami konsumentów, sprawdzić nowy produkt na rynku czy szybko uzupełnić braki bez konieczności zamrażania kapitału w ogromnych zapasach.
Producenci i rolnicy patrzą na te zmiany ostrożniej. Krótszy horyzont kontraktów utrudnia planowanie, a brak gwarancji zbytu potrafi budzić niepokój. Jeszcze kilka lat temu oznaczałoby to poważne ryzyko. Teraz jednak sytuacja wygląda inaczej. Cyfrowe narzędzia pozwalają podejmować decyzje na podstawie aktualnych danych, a transakcje zawiera się w kilka minut. W ten sposób to, co mogło być barierą, staje się nową możliwością, a szybka reakcja na sytuację rynkową zamiast problemem bywa atutem.
“W tym sensie just-in-time daje mniejszym firmom narzędzie do budowania własnej przewagi. Cyfryzacja nie wyrównuje pola gry z największymi i wcale nie musi, ale otwiera zupełnie nową przestrzeń, w której średni gracze mogą działać skuteczniej niż dotąd.” - dodaje Paciorkiewcz.
Moda czy nowa normalność?
Opinie w branży są podzielone. Dla wielu ekspertów JIT to naturalna odpowiedź na dzisiejsze realia pełne wahań cen i niepewności. Skoro zmiana stała się codziennością, zdolność reagowania na bieżąco staje się fundamentem działalności.
Inni wskazują, że kontrakty długoterminowe wciąż mają swoje miejsce, bo zapewniają stabilność i przewidywalność. Dlatego coraz więcej firm nie wybiera jednej ścieżki, lecz łączy oba podejścia. Hybrydowe modele, część kontraktów stałych, część „na bieżąco”, pozwalają jednocześnie chronić podstawy i korzystać z okazji, które pojawiają się z dnia na dzień.
Cyfrowa wersja starej idei
Just-in-time” wraca, ale nie jako kopia japońskiego wynalazku sprzed dekad. To jego cyfrowa, zmodernizowana wersja, wsparta sztuczną inteligencją, marketplace’ami i danymi.
FDCM wpisuje się w tę logikę, dając firmom narzędzia do działania tu i teraz, bez uciążliwych kontraktów i biurokracji.
“Czy to model bez wad? Oczywiście, że nie. Ale w świecie, w którym pewne jest tylko to, że nic nie jest pewne, handel spożywczy nie ma wielkiego wyboru. Musi działać sprawnie, reagować na zmiany i być przygotowany na niespodzianki. Dlatego just-in-time w nowym, cyfrowym wydaniu coraz częściej staje się odpowiedzią na wyzwania rynku” - podsumowuje Aleksander Paciorkiewicz, założyciel FDCM.
Materiał Promocyjny