Korespondencja z Karlowych Warów
Jury festiwalu, obradujące pod przewodnictwem Richarda Peny, uhonorowało Polaka za najlepszą rolę męską ex aequo z Henrikiem Rafaelsenem, który wystąpił w „Almost Man" Marina Lunda.
Obaj zagrali bohaterów nieradzących sobie z życiem i światem. Ale jakże różnych. W filmie Jana Jakuba Kolskiego „Zabić bobra" Eryk Lubos wcielił się w żołnierza, który po powrocie z Afganistanu nie jest w stanie odnaleźć się w życiu. Zaszywa się w domu w lesie, ma do wykonania jakąś tajną misję, dostaje w tej sprawie polecenia od domniemanego dowódcy.
Widz niewiele na ten temat wie, a pointa go zaskoczy. Jest to jednak również opowieść o miłości. Na drodze żołnierza staje dziewczyna, rozpaczliwie szukająca uczucia. Ale mężczyzna walczy ze swoimi demonami, stale wracają do niego traumatyczne wspomnienia z wojny, obrazy kobiety, którą stracił.
Wieczni chłopcy
Eryk Lubos znakomicie pokazuje człowieka wyobcowanego. Kolski zrobił film o kimś, kto przeżył zbyt wiele. Norweg Martin Lund w „The Almost Man" portretuje zbliżającego się do czterdziestki faceta, który nie przeżył niczego i nie chce wziąć na siebie żadnej odpowiedzialności. Henrik – przekonująca rola Rafaelsena – o nic nie musiał walczyć i czuje się wiecznym chłopcem. Odgradza się od świata murem ironii, nie potrafi zdobyć się na powagę nawet wtedy, gdy jego dziewczyna spodziewa się dziecka.