80 lat Conana barbarzyńcy, który kocha feministki

Gdyby na świecie żyli barbarzyńcy tacy jak Conan, z Internetu zniknęłyby chamskie komentarze.

Publikacja: 21.07.2012 11:40

Jason Mamoa, czyli najnowsze wcielenie Conana Barbarzyńcy.

Jason Mamoa, czyli najnowsze wcielenie Conana Barbarzyńcy.

Foto: AFP

Red

Tekst z magazynu Sukces

Gdy w połowie lat 20. ubiegłego wieku pewien amerykański chłopak z Teksasu powołał do życia nieokrzesanego osiłka, którego konstrukcja intelektualna nieco tylko przerastała możliwości rozwielitki, a życie sprowadzało się do mordobicia, opilstwa i łajdaczenia, pewnie nie podejrzewał, że tworzy ikonę popkultury XX w.

Kilkanaście opowiadań, których ów barbarzyńca był bohaterem – zawsze zbudowanych na schemacie: przybyłem, zobaczyłem, wyprułem flaki – stworzyło od pierwszej publikacji w 1932 r. podłoże dla wzrostu nowego gatunku literackiego. Współczesna fantastyka dzięki mocarnym barkom Conana z Cymerii – bo o nim mowa – wyszła z getta pulpowych magazynów dla nastolatków, by torować sobie miejsce w kulturze wysokiej.

Oczywiście, niektórzy zaprotestują i powiedzą, że przecież współczesna literatura fantasy wyrosła z geniuszu J.R.R. Tolkiena. I będą mieli sporo racji. Ale gdy Tolkien dopiero pisał swoje historie, twórca Conana Robert E. Howard już nie żył. Zanim pierwsze książki Tolkiena trafiły na księgarskie półki, Howard miał już rzeszę wyznawców i naśladowców. I to jemu, obok Howarda P. Lovecrafta, należy się palma pierwszeństwa.

Zresztą droga Conana na szczyt nie była prosta. Barbarzyńca musiał bowiem zmierzyć się z purytańską amerykańską kulturą, która tuż po II wojnie światowej zaczęła cenzurować „niepoprawnie politycznych" bohaterów. Czy w filmie, czy w komiksie należało unikać erotyzmu, zbyt śmiałych pocałunków czy sugestii, że zło może (czasem) zwyciężać. Bohater miał być czysty jak łza. A Conan, cóż...

Niewolnice i królowe

Łamacz niewieścich serc, choć zdecydowanie nie o serca mu chodziło, rzucał na kolana (dosłownie!) wszystkie kobiety: od prostych niewolnic po potężne królowe. Oczywiście potrafił też kochać. Ale nawet wybranki jego kamiennego serca najpierw przyciągały jego uwagę jędrnymi pośladkami (jak Valeria) czy wyuzdanym tańcem w stroju topless (jak Belit). Dopiero po bliższym poznaniu odkrywał w nich coś, co cenił najbardziej, a czego w większości kobiet nie znajdował – siłę i wolność. Cóż, Conan kochał feministki...

W wielu aspektach był emanacją swojego literackiego ojca, Howarda. REH, jak zwą go fani, miał problem z kobietami. A właściwie z jedną. Tą najważniejszą – z matką (uwaga! Conan stracił matkę, gdy był dzieckiem). Ta toksyczna relacja (dla jednych, dla innych – prawdziwa miłość) miała ogromny wpływ na Howarda. Tak wielki, że zaraz po śmierci swojej rodzicielki, mając ledwie 30 lat, odebrał sobie życie.

Przez lata nie wiadomo było nic o relacjach Howarda z innymi kobietami, a związek z matką był tak potężny, że wiele osób sądziło, że REH był homoseksualistą. Dopiero niedawno opublikowane książki o życiu REH-a zawierają wzmianki o przynajmniej jednej tajemniczej „przyjaciółce" autora. Burzą też funkcjonujący kilkadziesiąt lat mit o tym, że Howard targnął się na życie z rozpaczy po śmierci schorowanej matki. Otóż prawda była nieco inna. Howard planował samobójstwo od dawna. Zwlekał jednak do śmierci matki, by – wiedziony synowską miłością (lub tchórzostwem?) – nie zranić najukochańszej kobiety na świecie. Dopóki żyła, chciał się nią opiekować. Gdy jej zabrakło, zabrakło też powodów, by dalej szarpać się z życiem.

Zawiła psychika Cymeryjczyka

Conan przypomina Howarda pod jeszcze innymi względami. REH był fanem kultury fizycznej, dużo ćwiczył, uprawiał boks. Był niski, ale silny. To o tyle ważne, że może być kluczem do zrozumienia Conana. Skoro Howard, twardy facet, miał tak wrażliwe i skomplikowane życie emocjonalne, może Conan też pod górą mięśni skrywał coś więcej?

Zanim jednak udało się dogrzebać do wnętrza Conana, porwała go fala popularności, gdy zakończyły swe życie cenzorskie przepisy w USA. Początki kariery nie były łatwe. Dość spojrzeć na „wczesne" portrety Conana, by to zrozumieć. Otóż barbarzyńca, który swymi obutymi w sandały stopami miał zdeptać królestwa świata, był przedstawiany jak Errol Flynn w filmie „Przygody Robin Hooda" z końca lat 30. Fryzura na pazia królowej i absurdalne gatki (tyle że zamiast rajtuzów Flynna miał obcisłe szorty).

Z biegiem lat Conan w popkulturze na szczęście nabierał drapieżnych kształtów. Aż pewien Austriak, Arnold Scharzenegger, wcielił się w postać Conana na wielkim ekranie. Wyświadczył mu tym wielką przysługę. I narobił sporo krzywdy. Przysługę – bo oświetlił barbarzyńcę blaskiem swej popularności. Krzywdę – bo przysłużył się, choć może zrobił to raczej autor scenariusza filmu, do utrwalenia uproszczonego obrazu Conana. W wykonaniu Arnolda Cymeryjczyk jest tym, czym wydaje się na pierwszy rzut oka: prymitywną maszyną do zabijania.

Dzieła zniszczenia dokonują słowa wypowiadane w filmie przez Conana-Arnolda: „Najważniejsze w życiu jest stanąć twarzą w twarz ze swym największym wrogiem, ujrzeć jego krew wsiąkającą w ziemię i usłyszeć lament jego kobiety".

Te słowa, conanowskie w całej swej lapidarności i okrucieństwie, pokazują tylko ułamek skomplikowanej (powiedzmy to wreszcie) psychiki barbarzyńcy. To one, niestety, przebiły się do „masowej" świadomości i przylgnęły do tego barbarzyńcy, jak nieszczęśliwy lapsus przykleja się do polityka.

Doszło do tego jeszcze kilka uproszczeń. Jak choćby zabobonny strach przed magią. Howardowski Conan nie boi się magii. On jej nienawidzi. Bo nienawidzi, gdy ktoś próbuje mieszać mu w głowie. A czary są po prostu „niesportowe". Myśl, że użyto przeciw niemu czarów, zirytowała go. Nie cierpiał walczyć z czymś, czemu nie można było odrąbać głowy jednym cięciem dobrze wyostrzonego miecza z zacnej stali.

Na marginesie, wiele lat po kreacjach Schwarzeneggera i obezwładniająco głupim serialu o Conanie Cymeryjczyk powrócił na wielki ekran w ciele Jasona Momoa. I – na Croma! – zapomnijmy o tym filmie, który dla Conana jest bardziej szkodliwy niż idiotyczne zdanie: „Janek strzela Morsem" dla „Czterech Pancernych".

Popkultura rozwodniła więc postać stworzoną przez Howarda, jak wielki przemysł muzyczny zabija bezkompromisowe zespoły hiphopowe. Tam, gdzie przekaz jest zbyt trudny albo skłania do myślenia, potrzebna jest interwencja „siły wyższej", która niewygodny przekaz zrówna do przeciętnej. Jak na ironię popkultura, dokonując lobotomii Conana, zrobiła dokładnie to, przed czym przestrzegał Howard. On i Cymeryjczyk współdzielili pewien rodzaj fatalizmu: cywilizacja w imię postępu niszczy wszystko, co pierwotne i naturalne.

Tchórze atakują z ukrycia

I tu właściwie dochodzimy do sedna. Conan Barbarzyńca żyje w świecie cywilizowanym. Świecie, który uznaje go za gorszego i odmawia mu prawa do istnienia. Większość batalii, które musi prowadzić Conan, to starcia z cywilizacją. Cywilizacja jest synonimem postępu. Ale postępu ślepego, za wszelką cenę. Bohaterowie książek Howarda są tak zachłyśnięci światem, w którym żyją, że nie zauważają (a jeśli już, to z pogardą) świata, który niszczą. Howard nieustannie powtarza pytanie: co jest lepsze, barbarzyństwo – okrutne, ale bliskie naturze i szczere czy cywilizacja – postępowa, ale zadufana w sobie, przesiąknięta dekadencją i kłamstwem.

W jednej ze scen Conan, obrażony przez kogoś, stwierdza, że barbarzyńcy są dużo bardziej grzeczni. Bo wiedzą, że obrażenie kogoś może zakończyć się strzaskaniem czaszki. Brutalne, ale prawdziwe. Szczególnie gdy przejrzy się komentarze na forach internetowych. Uzbrojeni w wynalazek cywilizacji, czyli Internet, anonimowi internauci bez oporu znieważają innych. Wypisują w komentarzach słowa, których nie ważyliby się powiedzieć szykanowanym przez siebie ludziom w twarz. Nie znaczy to, że Internet jest zły. Pozwala jedynie tchórzom rozładować bezkarnie swoje frustracje.

Conanowsko-howardowską filozofię świetnie obrazuje moja niedawna rozmowa ze znajomym. Zirytowała go jakaś kłótnia i gdy poradziłem mu, by się uspokoił i spróbował nabrać do tego dystansu, odparł: – Mam 36 lat, nie mam ochoty nabierać dystansu, mam ochotę dać komuś w pysk.

Fatalizm Howarda udziela się Conanowi, który żyje ze świadomością, której (poza przeczuciem) nie mógł mieć. Otóż każda cywilizacja w starciu z barbarzyńcami w efekcie końcowym przegrywa. Cywilizowany świat, z którym „walczy" Conan i na czele którego – o ironio – pewnego dnia staje jako król, wyrósł bowiem na ruinach innej cywilizacji. I, co więcej, w czasie niezbyt odległym, jak opisuje Howard, sam ulegnie pod naporem kolejnej fali barbarzyńców. Oni zdepczą cywilizację, by na jej zgliszczach zbudować... swoją. Powoli też zapomną o swym barbarzyństwie, zaczną z pogardą patrzeć na bardziej prymitywne ludy. I to też tylko po to, by za jakiś czas runąć pod naporem kolejnej, bardziej żywotnej fali barbarzyńców.

Zabawne jest to, że obie strony konfliktu tak naprawdę uważają siebie za lepsze. Tak jak europejscy konkwistadorzy, emisariusze zachodniej cywilizacji, obrócili w pył wspaniałe, ale barbarzyńskie – w swoim mniemaniu – imperia Ameryki Łacińskiej. Choć pewnie dla Indian ta relacja wyglądała inaczej: oto wiekowe cywilizowane imperia Inków czy Azteków upadają pod naporem prymitywnych hord rozsiewających plugawe choroby i modlących się do złotego cielca.

Howard nie neguje jednak cywilizacji jako takiej. Owszem, piętnuje jej wady. Ale przypomina, że zanim zapomniała, skąd się wywodzi, zanim obrosła w tłuszcz, zanim stała się wygodna, nieomylna i okrutna, była jak Conan: szczera i bezkompromisowa, żywotna i uczciwa. Podkreśla, że można ją uratować. Tak, jak próbuje robić to barbarzyńca Conan, wkładając koronę najbardziej cywilizowanego królestwa świata. Cymeryjczyk przywraca wolność religijną. Sam – będąc przedstawicielem kasty niższej – wywraca do góry nogami system klasowy. Na swą królową wybiera bowiem niewolnicę. Howard przekonuje: cywilizację można ratować przed otchłanią dekadencji, jeśli odsunie się od władzy wszystkowiedzących fanatyków. Pycha poprzedza bowiem upadek. A odrobina świeżego powietrza poprawia atmosferę w towarzystwie przesiąkniętym własnym smrodkiem.

Ale skłonienie cywilizacji do zrzucenia brzucha swojej własnej wspaniałości nie jest proste. Król Conan napotyka opór tych, którym nowe porządki zaprowadzane przez – jak by nie było – prymitywnego barbarzyńcę przeszkadzają. W obronie status quo zawiązują spisek, by obalić króla. Tak więc zdrada! Spiskowcy sięgają po „narzędzia cywilizacji", którymi tak brzydził się Conan. A można przecież było przyjść do króla i po prostu dać mu w mordę.

Tekst z magazynu Sukces

Gdy w połowie lat 20. ubiegłego wieku pewien amerykański chłopak z Teksasu powołał do życia nieokrzesanego osiłka, którego konstrukcja intelektualna nieco tylko przerastała możliwości rozwielitki, a życie sprowadzało się do mordobicia, opilstwa i łajdaczenia, pewnie nie podejrzewał, że tworzy ikonę popkultury XX w.

Pozostało 97% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu