Hip-hop zakorzenił się u nas 20 lat temu, dzięki radiowcom, którzy z zagranicy przywieźli płyty i przekonanie, że mamy w rozgłośniach skansen. Błyskawicznie narodziła się jego polska, kreowana zupełnie oddolnie odmiana. Pod koniec lat 90., w czasach pokazanych w filmie Leszka Dawida, polski hip-hop był już sporym fenomenem albo małą, zdolną wybuchnąć gdziekolwiek rewolucją. Instrumenty nie były potrzebne, didżej musiał mieć gramofon, raper  komputerowy mikrofon za parę złotych, writer puszkę farby, b-boy kawałek maty, na której mógł tańczyć. I to wystarczyło, żeby skuteczniej niż jakakolwiek kampania społeczna wymierzyć policzek rasizmowi czy twardym narkotykom wśród młodych. Sprawić, że blokowiska – choć wcale nie tylko one - przestawały być gettem, z którego za wszelką cenę należy się wybić. Stawały się scenami, galeriami, powodem do dumy.

20 lat nie wystarczyło mediom, by to zrozumieć. Najpierw udawano, że nic się nie dzieje. Potem najchętniej sprowadzano każdy rap do bluzgów, każdy breakdance do cyrku, a każde graffiti do bohomazów. Wreszcie zapomniano. Dopiero po premierze filmu Dawida naczelny dużego prasowego tytułu zapytał mnie, czy hip-hop ma szansę się nad Wisłą odrodzić. Wtedy opadły mi ręce. Jesienią na oficjalnej liście sprzedaży płyt OLiS polski rap potrafił stanowić 25 proc. Portal YouTube, ekwiwalent telewizji muzycznych, przynosi raperom i ich wydawcom wyniki kilkakrotnie lepsze od tych osiąganych przez "gwiazdy" popu. Gatunek kwitnie i trzeba się starać, by tego nie zauważyć.

Część osób wyciągnęła już zresztą wnioski, próbując odciąć kupony. Najpierw jednak trzeba nauczyć się mówić "hip-hop" bez ironii czy po prostu odrobić lekcje, gdyż np. większość telewizyjnych wypowiedzi w tym temacie – od  pytań Wojewódzkiego po werdykty Kory – szerzy czystej wody dyletanctwo. Zastąpić próbę socjologizowania zjawiska merytoryczną oceną ważnej rapowej płyty. Nie patrzeć w stronę hiphopowców wyłącznie wtedy, gdy chodzi o skandal albo obchody rocznicowe. Trwa właśnie dobrze rokująca walka o kolejne pokolenie zajęte czymś konstruktywnym, chętnie kupujące polskie płyty i ciuchy polskich firm, zdolne wydać kilku niezłych poetów. Ignorancka neutralność nie jest dobrym pomysłem, już lepiej późno przyłączyć się do zwycięzcy. W końcu im więcej otwartych głów u odbiorców, tym więcej ich u twórców.