Etykiety zwykle niosą uproszczenia, a najciekawsze w tym filmie, nagrodzonym już w Koszalinie, Cottbus i Toronto, nie są sceny publicystyczne, lecz obserwacja zmian następujących w człowieku, gdy przyswoi sobie reguły systemu, w jakim żyje i pracuje.
Inspiracją dla scenariusza napisanego przez reżyserkę wraz z Katarzyną Terechowicz stała się sprawa Bożeny Łopackiej, która pozwała do sądu kierownictwo „Biedronki". W filmie supermarket nosi nazwę „Motylek", a film zaczyna się świetnie. Niewiążąca końca z końcem kasjerka z supermarketu dostaje propozycję awansu na menedżera sklepu. Bierze udział w specjalnym szkoleniu. „Najważniejsze słowo na „p"? – rzuca pytanie trener. „Przepraszam?" – wyrywa się Halinie. A za chwilę cała grupa, jak mantrę, powtarza: „Produktywność, produktywność"...
Halina (Katarzyna Kwiatkowska) szybko przyswaja sobie korporacyjne zasady. Wśród koleżanek, niedawno przyjaciółek, zyskuje przydomek kapo. Kamera obserwuje ją uważnie. To już jest pozbawiona empatii „przedstawicielka managementu". Nawet jeśli tli się w niej wspomnienie czasu, gdy nie mogła odejść od kasy na siusiu, teraz pilnuje interesów firmy.
W tym świecie nieposłuszeństwo oznacza nielojalność. I utratę pozycji. A Halina marzy o lepszym życiu dla siebie i córki, zdążyła wziąć kredyt, spłaca mieszkanie. Jest w klinczu. Coś w niej puściło, zatarła się zwykła przyzwoitość. Każe otworzyć sklep, mimo że umarł w nim nagle klient i ciało leży jeszcze między półkami. Bo liczą się zyski. Każda minuta, gdy market jest zamknięty, to realna strata.