Rozmowa pochodzi z archiwum tygodnika "Przekrój"
Kathy, jak zainteresowałaś się obrazem?
Miałam osiem czy dziewięć lat, kiedy moja nauczycielka, siostra Mary William, podarowała dzieciom w szkole małe reprodukcje słynnych malowideł. Opowiadała o tym, co przedstawiają. O czym myślał artysta, który je namalował, co oznaczają postacie. Pamiętam, jak wklejałam te reprodukcje do zeszytów. To było autentyczne wprowadzenie do historii sztuki i pierwszy moment, kiedy popatrzyłam na obrazy w poważny sposób.
Od malarstwa do „Timesa"?
Fakt, chciałam zostać malarką. Skończyłam historię sztuki na Douglass College. Ale po dyplomie stwierdziłam, że samotność w pracowni to nie dla mnie. Mam inny temperament, lubię pracować z ludźmi. Zatrudniłam się więc w agencji fotograficzno-informacyjnej Sygma jako archiwistka. Potem awansowałam na stanowisko fotoedytorki. Wybierałam m.in. zdjęcia dla „New York Timesa". I pewnego dnia Peter Howe, tutejszy fotoedytor, po prostu mnie zatrudnił.