?„Nimfomanka" promowana jest jako inteligentna komedia. Ale w trwającej dwie godziny pierwszej części tylko jeden epizod jest prawdziwie zabawny. To rozdział poświęcony pani H., która do domu kochanki swego męża, przyprowadza trójkę nieletnich synów, by obejrzeli miejsce rozpusty, ?w którym dokonał się moralny upadek ich ojca.
To stanowczo za mało. Co więcej, cała reszta stylem narracji przypomina filmy soft porno klasy B, w których obecność scen mniej lub bardziej ostrego seksu próbuje się uzasadnić podawanymi w napuszonym tonie rozważaniami o naturze człowieka, który kopulując, z kim się da, próbuje dotrzeć do istoty swojego „ja".
Nie zabraknie oczywiście u nas krytyków, którzy uwiedzeni magią nazwiska Larsa von Triera będą dowodzić, że „Nimfomanka" to intelektualna prowokacja, traktat o naszej cielesności, obnażanie ludzkich lęków i kompleksów.
Nie dajmy się jednak zwieść, intelektualna zawartość tego filmu nie wykracza poza to, co oferuje przeciętny pornos z ambicjami. Mamy scenę utraty dziewictwa, przygody nastolatek, które erotyczną natarczywością szokują niejednego mężczyznę, a potem stopniowe i coraz głębsze wchodzenie w gąszcz seksualnych konfiguracji.
Oczywiście, można by bronić „Nimfomanki", że jest współczesną wersją oświeceniowej przypowiastki, której bohaterowie musieli doświadczyć nieprawdopodobnych zdarzeń, by zrozumieć, czym jest życie. Bohaterka von Triera, Joe, opowiada więc o zmiennych kolejach swego losu, a stary Seligman usiłuje dodać do tego filozoficzną refleksję.