Genialny film. Z pozoru prosty, można go streścić w kilku zdaniach. W prestiżowym, nowojorskim konserwatorium 19-letni perkusista trafia pod opiekę nauczyciela, który jest legendą szkoły. Ale jednocześnie to kat, który upokarza swoich uczniów, szczuje ich na siebie nawzajem jak psy przed walką na śmierć i życie.
Wszystko to robi po to, żeby wywołać w swoich podopiecznych bunt i zmotywować do pracy. Ale za tymi kilkoma zdaniami kryją się niebanalne charaktery bohaterów, niebanalne spojrzenie na świat i refleksja na temat sztuki.
Andrew Neyman to nastolatek, dla którego perkusja jest wszystkim. To jego życie. Nic innego się nie liczy. Dziewczyna? Miłości nie umie i nie chce jej oddać. Kiedy walczy o wejście na szczyt, ten, kto czegokolwiek od niego oczekuje, staje się przeszkodą.
A kiedy jest na dnie, samotny i złamany? Wtedy jest za późno. W słuchawce telefonu może od dawnej sympatii usłyszeć: „Nie wiem, czy przyjdę na koncert, bo mój chłopak nie lubi takiej muzyki". Co więc zostaje, gdy sztuka cię odrzuci? Życie takie jak ojca Andrew, nauczyciela, niespełnionego pisarza? Zwyczajność oferuje artyście uspokojenie i harmonię? Czy poczucie przegranej?
Z kolei Fletcher – nauczyciel, który chce wychowywać mistrzów – wie, że nie wszyscy wytrzymują jego metody. Że on może człowieka zniszczyć, tak jak kiedyś zniszczył swojego najzdolniejszego ucznia. Prawdziwego artystę, któremu stawiał niebotyczne wymagania, grał na ambicji. Teraz szuka jego następcy i tak samo upokarza Andrew. W uczelnianym jazz-bandzie Fletcher stale zatem zmienia perkusistów, angażuje dwóch, trzech jednocześnie, żeby ze sobą konkurowali, nigdy nie czuli się bezpiecznie. Żeby walczyli o perfekcję, o wielką sztukę.