Gospodarki nowych członków UE rozwijają się jednak szybciej niż tych starych.
Do czasu. Proszę spojrzeć na sytuację w krajach nadbałtyckich. Litwa, Łotwa i Estonia w ostatnich latach rozwijały się w bardzo szybkim, ok. 7-proc. tempie. Szybszym niż Polska, przez co pod względem zamożności, liczonej jako PKB w przeliczeniu na mieszkańca w odniesieniu do średniej unijnej, wyprzedziła nas nawet Łotwa. Ale okazało się, że gospodarki tych krajów są przegrzane, m.in. dlatego, że płace rosły szybciej niż wydajność pracy. Dynamika PKB Estonii w I kw. w porównaniu z I kw. 2007 r. była ujemna i kraj pogrąża się w recesji. Pogorszenie sytuacji gospodarczej, choć nie tak dramatyczne, ma miejsce także na Litwie i Łotwie. Spodziewane jest też w Polsce, a potem w Bułgarii i Rumunii.
Jak wysoki wzrost płac w regionie odbierany jest przez inwestorów zagranicznych?
Zmniejsza to atrakcyjność inwestycyjną tych państw. Ale warto podkreślić, że płace nie są jedynym czynnikiem, który biorą pod uwagę inwestorzy. Ważne jest otoczenie prawne, wydajność pracy, jakość rynku zbytu itp. Wyższe płace zmniejszają naszą atrakcyjność jako miejsca, gdzie można lokalizować inwestycje pracochłonne, gdzie wykorzystuje się pracowników o niższych kwalifikacjach. Musimy już zapraszać nowoczesne technologie. Wciąż najwięcej inwestorów ściąga Wielka Brytania.
Czy inwestowanie w Rumunii i Bułgarii przez polskie firmy przy tak wysokich kosztach pracy jest jeszcze opłacalne?
To kraje o wciąż nienasyconych rynkach. Ciągle więc jest tam wiele miejsca na inwestycje.