Chociaż część analityków odmawia rozpoczętej rok temu zwyżce miana hossy i wskazuje argumenty mające przemawiać za tym, że jest to raczej długotrwała korekta jeszcze dłużej trwającej, wieloletniej bessy, to przez ostatnie 12 miesięcy indeksy na warszawskim parkiecie urosły tyle, co w najlepszych dotąd czasach dla posiadaczy akcji. Od dołka bessy zanotowanego 17 lutego 2009 roku (na wysokości 21 274,28 pkt) indeks WIG podskoczył o 81 proc. Z kolei gromadzący duże spółki WIG20 z poziomu 1 327,64 pkt poszybował dotąd o 70 proc.
Pod tym względem rozpoczęta przed rokiem fala wzrostowa dorównuje hossom, z jakimi inwestorzy mieli do czynienia w poprzednich dziesięciu latach (u szczytu tzw. hossy internetowej w marcu 2000 r. roczne tempo zwyżki WIG przekraczało 60 proc., w marcu 2004 r. było bliskie 80 proc., w czerwcu 2007 r. przewyższyło 70 proc.).
Inwestorzy, którzy potrafili „wstrzelić się” w trwałe odbicie na warszawskiej giełdzie rozpoczęte przed rokiem, mogą cieszyć się niekiedy nawet kilkusetprocentowymi stopami zwrotu. Duże zyski przyniosły nawet uznawane za stosunkowo stabilne akcje dużych spółek z WIG20. Kursy części banków, KGHM i Lotosu od dna bessy poszybowały o ponad 100 proc.
[srodtytul]Potrzebne było szczęście[/srodtytul]
Dla osiągnięcia tak imponujących stóp zwrotu kluczowy był jednak moment zakupu akcji. Na plusie są na ogół tylko ci inwestorzy (przy założeniu, że wartość ich portfeli zmieniała się, przeciętnie rzecz biorąc, tak jak indeks WIG), którzy z zakupami walorów wstrzymali się do ostatniego etapu bessy (począwszy od gwałtownej fali wyprzedaży w październiku 2008 r. wywołanej przez kryzys finansowy w USA) lub poczekali do pierwszych miesięcy późniejszej zwyżki.