Gdyby nie kryzys finansowy i spowolnienie gospodarcze, region musiałby się zmierzyć z kryzysem energetycznym – twierdzą eksperci Banku Światowego w raporcie pod wymownym tytułem "Bez światła? Przyszłość energetyki w Europie Wschodniej i b. ZSRR".
Analitycy wskazują, że w ciągu 20 – 25 lat kraje regionu z eksporterów energii i surowców energetycznych staną się ich importerami. – Mogą temu zapobiec, pod warunkiem odpowiednich wydatków na inwestycje. Ale powinny zacząć je już teraz, pamiętając, że inwestycje w energetykę nieprędko przynoszą efekty – ostrzega Philippe Le Houerou, wiceprezydent regionu Europy i Azji Centralnej Banku Światowego.
Raport krytykuje np. poziom inwestowania Gazpromu jako niedostateczny i zachowawczy. Doprowadzi to do zmniejszenia produkcji gazu przez tę firmę w 2030 r. do poziomu z roku 2002 (595 mld m sześc.). Wobec braku inwestycji kraje regionu znajdą się między młotem a kowadłem. Z jednej strony spadnie podaż surowców energetycznych, z drugiej będą musiały o nie walczyć z bogatą Europą Zachodnią, która będzie mogła przejmować dostępne surowce, oferując wyższą cenę.
Jednocześnie same będą zużywać jej coraz więcej. Według wyliczeń analityków banku, do 2030 r. popyt na energię w Europie Wschodniej wzrośnie o 51 proc. w porównaniu z 2005 r. Dlatego z punktu widzenia np. Polski kluczowe będą inwestycje w produkcje prądu. – Inwestycje w budowę nowych bloków w elektrowniach, linii energetycznych, inwestycje w efektywność energetyczną i odnawialne źródła energii to wyzwanie nie tylko dla samej branży, ale całej gospodarki – uważa profesor Krzysztof Żmijewski z Politechniki Warszawskiej.
Eksperci w Polsce szacują, że tylko elektroenergetyka będzie potrzebować 50 mld euro na inwestycje w perspektywie najbliższych dziesięciu lat. I ostrzegają, że sam sektor nie wygospodaruje tych pieniędzy, kredytowanie jest konieczne. A zatem i cześć kosztów trzeba będzie przerzucić na odbiorców.