Wielu Polaków czeka na 1 maja, dzień, w którym Niemcy i Austria w pełni otworzą dla nas swój rynek.
I choć prawdopodobnie nie powtórzy się sytuacja sprzed kilku lat, gdy z Polski emigrowały 2 miliony osób (na Wyspy Brytyjskie i do Skandynawii), to jednak przewiduje się, że pracę za naszą zachodnią granicą może wybrać ok. 300 – 500 tys. osób. Oznaczałoby to, że w niemieckich firmach pracować będzie dwa razy więcej Polaków niż obecnie.
Tak naprawdę nie ma mądrych, którzy dzisiaj mogliby z całkowitą pewnością stwierdzić, czy otwarcie kolejnych rynków pracy jest dla nas dobre czy złe.
Wydawałoby się, że to zmiana tylko na lepsze. Choć trochę zmniejszy się bezrobocie. Ale nie za dużo, bo niemieckie firmy szukają specjalistów – rzemieślników ze znajomością języka niemieckiego. Szansę na naukę zawodu dostanie też spora grupa młodzieży. W naszym budżecie na ten rok maksymalnie ograniczono pieniądze na szkolenie zawodowe u rzemieślników. W Niemczech tymczasem nie ma ograniczeń dla staży współfinansowanych przez landy, które polegają na tym, że młodzi uczą się i pracują. Za pracę dostają kilkadziesiąt euro miesięcznie. Już teraz w województwie śląskim organizowane są specjalne kursy języka niemieckiego dla młodzieży, która chce uczyć się zawodu w niemieckich firmach.
No i niemiecki szturm na wykwalifikowanych pracowników z województw zachodnich może sprawić, że nasze firmy będą musiały zaproponować konkurencyjne wynagrodzenia. Niektórzy przedsiębiorcy już się zastanawiają, czy zamiast podwyżek nie zaoferować pracownikom bonusów, na przykład pakietów emerytalnych.