Zmiany przeprowadzono pod hasłem walki z rakiem rosnącego zadłużania państwa, ale nim jeszcze do funduszy emerytalnych zaczęły płynąć niższe składki okazało się, że pieniądze te nie zostaną zaoszczędzone, ale przynajmniej w części wydane na bieżące potrzeby.
Jeszcze w trakcie debaty z Leszkiem Balcerowiczem minister Jacek Rostowski mówił, że obcięcie składki pozwoli nie tylko na zmniejszenie długu, ale umożliwi też zwiększenie wydatków na infrastrukturę, naukę, a w dalszej przyszłości nawet zmniejszenie podatków.
Albo mamy okres niepewności, światowych zawirowań gospodarczych, drogich surowców, wojen domowych w krajach arabskich, kłopotów kolejnych krajów strefy euro i niepewnego kursu złotego, albo mamy okres prosperity, w którym można sobie pozwolić na poluzowanie wydatków. Niestety, wygląda na to, że dziś rząd powinien być ostrożny, bo nie wiadomo, w jakim kierunku rozwinie się sytuacja na świecie.
Tymczasem rządowy plan wyjścia z pułapki nadmiernego zadłużenia opiera się na wysokim 4-proc. wzroście gospodarczym do 2014 roku. To jest możliwe, ale tylko pod warunkiem, że na świecie nie dojdzie do żadnych poważnych zawirowań.
Dyskusja o OFE ujawniła jeszcze jedno zagrożenie dla finansów. Obie strony sporu dyskutowały z czyich pieniędzy powinny być płacone przyszłe emerytury. Ale dość wstydliwie pomijano kwestię ich wysokości. Tymczasem dla większości obywateli to może być kluczowy problem. Jeżeli rzeczywiście okaże się, że przeciętnie emerytura będzie stanowić około 1/3 ostatniej płacy, czyli w dzisiejszych warunkach wyniesie około 1,2 tys zł, to będzie dramat, bo dziś jest to ponad 1,8 tys. złotych. Jeżeli rzeczywiście będziemy mieli spadek wysokości emerytur, to znaczy, że cała ta reforma rozsypie się za parę lat.