Warszawskie indeksy śladem zachodnioeuropejskich i amerykańskich we wtorek zanotowały znaczące straty. WIG20 spadł o 3 proc., czyli najwięcej od 11 kwietnia tego roku, i znalazł się na najniższym poziomie od listopada 2005 r. Przełamana została psychologiczna bariera 2,5 tys. pkt, a analitycy twierdzą, że to jeszcze nie koniec zniżek.

Przyczyn pogorszenia nastrojów jest kilka. W Stanach Zjednoczonych pojawiła się kolejna fala strachu o kondycję sektora finansowego. Tym razem iskrą zapalną są problemy mniejszych regionalnych banków. W piątek upadł bowiem kalifornijski pożyczkodawca IndyMac. Negatywny nastrój wobec sektora finansowego rozprzestrzenił się na cały świat. W Europie znacznie taniały akcje największych banków, m.in. Royal Bank of Scotland czy Barclays. W Polsce papiery Pekao staniały o 3,3 proc., a PKO BP o 3,3 proc.

Inwestorów wystraszył również szef Zarządu Rezerwy Federalnej USA Ben Bernanke. Przyznał on, że bankowi jest bardzo trudno znaleźć właściwą drogę do jednoczesnego pobudzania gospodarki i utrzymywania stabilnej inflacji. Przekaz był dla inwestorów jasny: Bernanke boi się mocnego spowolnienia połączonego z relatywnie wysoką inflacją. A to najgorsza mieszanka dla inwestorów giełdowych, bo oznacza niskie zyski spółek i jednocześnie wysokie oprocentowanie obligacji. Z kolei inwestorów w Polsce nie ucieszyła informacja o wysokiej inflacji (4,6 proc.) i szybkim wzroście płac (12 proc. rok do roku). Zwiększa to prawdopodobieństwo kilku kolejnych podwyżek stóp procentowych.