Od niedzieli przez granicę z Ukrainą trafia do naszego kraju ponad 90 proc. zamówionego tą drogą gazu, ale tak będzie tylko przez kilka dni. Obecnie tranzytem przez Ukrainę płynie do Polski 12 mln m sześc. gazu na dobę, czyli o 5 mln m sześc. więcej niż ostatnio, ale i tak jest to ilość mniejsza (ok. miliona m3), niż wynikałoby to z kontraktu, jaki PGNiG podpisała z firmą RosUkrEnergo.
Na dodatek – jak dowiedziała się „Rz” – to nie ta spółka jest dostawcą, ale rosyjski Gazprom. Ten rosyjski potentat, do którego należy połowa udziałów w RUE, zgodził się przesłać polskiej firmie więcej gazu. Według naszych informacji jest to jednak tylko nieformalne porozumienie i dodatkowe ilości gazu będziemy otrzymywać zaledwie przez kilka dni. A to oznacza, że pomimo składanych wielokrotnie obietnic przez przedstawicieli Gazpromu koncern ten nie chce przejąć zobowiązań RosUkr-
Energo wobec PGNiG.
W polskiej firmie usłyszeliśmy, że zwiększenie importu pozwoli uzupełnić zapasy surowca w magazynach, ale znacząco nie zmieni sytuacji. Od początku roku aż do 7 lutego gaz do Polski nie płynął wcale – albo była go tylko połowa. Próby zmiany sytuacji nie dawały rezultatu. Strona rosyjska nie odpowiadała na listy polskiej firmy. List z Moskwy przyszedł dopiero po spotkaniu w Davos premierów Polski i Rosji. Odpowiedź Gazpromu na polskie propozycje była jednak lakoniczna i nie zawierała nawet propozycji terminu spotkania przedstawicieli obu firm. Na dodatek stało się jasne, że to, na czym najbardziej teraz Polsce zależy, może być trudne do uzyskania. Strona polska liczyła bowiem, że Gazprom przejmie zobowiązania swojej spółki, czyli RosUkr-
Energo, która w styczniu powinna była dostarczyć PGNiG ok. 200 mln m sześc. gazu, a w całym 2009 roku – ok. 2,5 mld m sześc. Tymczasem najpierw brak odpowiedzi na propozycje PGNiG, a teraz fakt, że rosyjski koncern tylko przez kilka dni będzie nam słał dodatkowy gaz przez Ukrainę, to sygnały, iż nie zamierza on wywiązać się z umowy RUE – PGNiG.