Po fatalnym zamknięciu zachodnich giełd we wtorek, na które warszawski parkiet nie zdążył zareagować, można było oczekiwać mocnego tąpnięcia już na otwarciu sesji na Giełdzie Papierów Wartościowych.
I faktycznie, już od rana ceny zaczęły dynamicznie spadać. Podobnie jak dzień wcześniej inwestorzy pozbywali się przede wszystkim akcji małych i średnich przedsiębiorstw. Ale również papiery największych firm zgrupowanych w WIG20 nie uchroniły się przed dużym spadkiem, jak to miało miejsce dzień wcześniej.
W znacznym stopniu przyczyniły się do tego dane z amerykańskiego rynku pracy, które były dużo gorsze od oczekiwań. Agencja ADP podała, że w sierpniu w sektorze prywatnym ubyło 298 tys. miejsc pracy wobec prognoz na poziomie 250 tys. Dodatkowo, jak podał amerykański Departament Handlu, poziom zamówień w przemyśle wzrósł w lipcu zaledwie o 1,3 proc., podczas gdy analitycy oczekiwali wzrostu o 2,2 proc.
Po tych informacjach pogłębiły się spadki na największych światowych giełdach. Najbardziej ucierpiały akcje z krajów wschodzących, co jest bardzo charakterystyczne dla przepływu globalnego kapitału. Zawsze, gdy spada zapotrzebowanie na ryzyko, aktywa na tych rynkach tracą najmocniej. Wczoraj w podobnym stopniu co w Warszawie traciły giełdy w Budapeszcie, Stambule czy Pradze, gdzie spadki przekraczały 3 proc.
WIG20 na koniec dnia spadł o 3,9 proc. i była to największa dzienna przecena od czerwca tego roku.