Groźba zawetowania unijnego budżetu na lata 2014–2020 to kolejna z serii brytyjskich „nie”. Czynią one obecność Wielkiej Brytanii w UE na dotychczasowych zasadach coraz bardziej problematyczną. Według ostatniego sondażu YouGov 49 proc. Brytyjczyków jest za opuszczeniem UE, a tylko 28 proc. jest przeciwnego zdania. Odsetek eurosceptyków systematycznie rośnie. Gdy w 1975 roku Wielka Brytania przystępowała do UE w referendum, poparcie dla takiej decyzji wyraziło 67 procent wyborców.
– Widać wyraźnie, że scenariusz częściowego choćby odczepienia Wielkiej Brytanii UE jest dziś mniej nieprawdopodobny, mniej skrajny niż jeszcze kilka lat temu – mówi „Rz” Thomas Klau, ekspert Euro- pean Council for Foreign Relations (ECFR). Osobność Wielkiej Brytanii jest faktem obserwowanym od momentu jej wejścia do UE. Londyn zawsze dawał do zrozumienia, że potrzebuje Unii jako bloku handlowego, a nie wspólnoty harmonizującej politykę fiskalną, społeczną czy wymiar sprawiedliwości. Wielka Brytania świadomie zdecydowała się pozostać z boku, gdy Unia podejmowała najważniejsze dla swojej przyszłości decyzje. Wynegocjowała trwały opt-out, czyli traktatowy wyjątek, od wspólnej waluty. Na podobny krok zdecydowała się jeszcze Dania, ale w Kopenhadze teraz na poważnie trwają dyskusje, żeby jednak ponownie rozważyć przyjęcie wspólnej waluty. Drugim ważnym wyjątkiem jest układ z Schengen o zniesieniu kontroli na granicach. Wielka Brytania, podobnie jak Irlandia, nie zdecydowała się na to.
To jest sedno brytyjskiego podejścia do integracji: wybieranie tylko niektórych elementów wspólnych polityk, a odrzucanie innych. Jednak w wielu wypadkach nie da się postąpić tak jak z Schengen czy z euro. Współpraca wymaga udziału wszystkich, a wtedy Wielka Brytania zgłasza swoje weto i albo dalsza integracja jest blokowana, albo powstają skomplikowane prawne procedury obchodzenia Londynu.
Tak stało się z traktatem fiskalnym, który David Cameron odrzucił na szczycie w Brukseli w grudniu 2011 roku. Pod wpływem Polski tradycyjnie obawiającej się separacji strefy euro od reszty UE zdecydowano, żeby taki układ obejmował nie tylko 17 państw wspólnej waluty. Wielka Brytania gotowa była się na to zgodzić pod warunkiem, że dostanie wyjątki w przepisach dotyczących nadzoru bankowego. Inni powiedzieli „nie” i traktat fiskalny stał się dobrowolnym układem międzyrządowym. Po raz pierwszy Londynowi nie udało się skutecznie zastosować swojej starej polityki szantażu. Do tej pory Brytyjczycy zgadzali się na współpracę w dziedzinach, która wymaga jednomyślności, żądając za to ustępstw w innych ważnych dla nich dziedzinach, gdzie prawa weta już nie mają. Tym razem im się nie udało.
– Polityczny Rubikon został przekroczony. Grudniowy szczyt oznacza, że dalsza integracja unii w poszczególnych dziedzinach nie będzie już warunkowana spełnianiem żądań Londynu w innych ważnych dla nich obszarach. To jest brytyjska mentalność sklepikarza, której inni powoli mają dosyć – uważa Klau. Ekspert ECFR należy do silnego grona zwolenników wypychania Wielkiej Brytanii z UE. – Nie twierdzę, że Unia nic by na tym nie straciła. Z pewnością jej siła dyplomatyczna i wojskowa byłaby mniejsza, zmniejszyłby się też potencjał gospodarczy. Ale zyskałaby na tym więcej – przekonuje Klaus. Jego punkt widzenia potwierdza w rozmowie z „Rz” wysoki rangą dyplomata UE w Brukseli, który od lat przygląda się dyskusjom polityków na unijnych szczytach. – Problem ewentualnego wyjścia Wielkiej Brytanii z UE jest ostatnio częstym elementem kuluarowych dyskusji. Zmęczenie polityków blokowaniem przez Camerona dalszej integracji jest coraz większe – mówi nieoficjalnie.