Sprawa Przemysława Wiplera przypomina starą prawdę: trzeba wiedzieć z kim się pije.
— Nie powinno mnie być w tamtym miejscu w takich okolicznościach — przyznał poseł Przemysław Wipler na antenie TVN 24. — Jest mi wstyd. Przepraszam moich bliskich i wyborców.
Poseł podtrzymał zarzuty wobec policji, która według jego oceny obezwładniła go wyjątkowo brutalnie, powodując liczne obrażenia, i zakwestionował zeznania (nieujawnionego) świadka zajścia, który miał potwierdzić policyjną wersję m.in., że do obezwładnienia posła niezbędne były cztery radiowozy.
Poseł najwyraźniej zrozumiał swój błąd, ale czy wyciągnął do końca konsekwencje? Aż się prosi pytanie: gdzie są kompani Wiplera. To, że ktoś wypije kieliszek za dużo czy nawet dwa, zdarza się, może nie każdemu, ale wielu. Poseł nie pił jednak pod mostem czy nad rzeczką, gdzie nawet wędkarzy nie ma, ale w znanym lokalu w środku stolicy. Czy nie było nikogo kto pijanego czy agresywnego (jeśli tak było) posła powstrzymałby ?
Nie jest tak, że można pijanego człowieka zostawić na ulicy, może przecież upaść i rozbić głowę o chodnik czy wpaść pod samochód. Może też wyrządzić innym krzywdę. Opisywany niedawno przypadek jednego z biskupów, który pod prowadząc samochód pod wpływem alkoholu wpadał na latarnię na warszawskim Powiślu. Już wtedy pojawiły się głosy, gdzie byli jego znajomi, którzy pozwolili mu wsiąść do auta.