[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/11/24/nozyczki-zamiast-topora/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Przeciwnie – sporo firm z tzw. sektora FMCG, który produkuje towary codziennego użytku, mówi, że właśnie teraz odczuwa osłabienie popytu.
Dalszych zwolnień pewnie więc nie unikniemy. Można mieć jednak nadzieję, że skończyły się już pochopne ruchy kadrowe i mechaniczne cięcia zatrudnienia. Wielu pracodawców, którzy musieli szybko ograniczyć koszty i pozwalniać ludzi, już to zrobiło. Niekiedy na tyle szybko, że nie starczyło czasu (a może odwagi), by wytłumaczyć załodze powody i cel takich działań. Nic więc dziwnego, że prawie połowa pracowników z firm dotkniętych spowolnieniem twierdzi, że kryzys to tylko pretekst do zwolnień.
W dodatku – jak się niedawno okazało – część firm zareagowała zbyt szybko i zbyt gwałtownie. Kilkakrotnie pisaliśmy o problemach przedsiębiorstw, które wkrótce po zakończeniu grupowych zwolnień (albo nawet jeszcze w ich trakcie) niespodziewanie dostały nowe zamówienia, których nie były w stanie zrealizować okrojoną załogą. No i miały problem.
Nie dość, że poniosły (i to w gotówce) wydatki na odprawy, a niekiedy i szkolenia dla zwalnianych, to i tak wróciły do poprzednich kosztów zatrudnienia. Przywróceni do pracy ludzie nie są chętni do oddania odpraw, nie wspominając o ich motywacji do pracy czy lojalności wobec pracodawcy.