Właśnie taką prognozę zawarło Ministerstwo Finansów w „Założeniach projektu budżetu państwa na przyszły rok". Jego zdaniem stopa bezrobocia w Polsce przekroczy na koniec 2010 r. 12 proc. wobec 11,6 proc. w czerwcu.
Ale to niejedyny pesymistyczny obraz rynku pracy i wynagrodzeń. MF przewiduje, że w tym roku wzrost popytu konsumpcyjnego też będzie niższy niż w zeszłym roku, podobnie jak nominalny wzrost wynagrodzeń w firmach. Co więcej, MF przewiduje, że realnie zatrudnienie wzrośnie dopiero w przyszłym roku (stopa bezrobocia ma spaść do 9,9 proc.).
Mirosław Gronicki, były minister finansów, tegoroczne przewidywania określa jako realistyczne, a przyszłoroczne jako „już za bardzo optymistyczne". – Pozytywne zjawiska na rynku pracy zazwyczaj mają miejsce kilka kwartałów po tym, gdy rusza ożywienie w gospodarce realnej. A teraz wciąż firmy obawiają się sytuacji na rynkach zewnętrznych, szczególnie w krajach unijnych – ocenia Gronicki. Zgadza się on z oceną ekonomistów resortu pracy, którzy przypominają, że część firm stosowała strategię „chomikowania pracy", czyli utrzymywania zatrudnienia przez zmniejszanie wymiaru czasu pracy. Poza tym wciąż wysokie bezrobocie i ograniczenie wcześniejszych emerytur będą powstrzymywały pracowników od przedstawiania wygórowanych żądań płacowych. A niższy wzrost płac przekłada się na niższą dynamikę popytu konsumpcyjnego.
– Wciąż rozwijamy się w tempie niższym od „naturalnego" dla Polski, czyli od 4 – 4, 5 proc. Dopiero przy takiej dynamice firmy zaczną realnie zwiększać zatrudnienie – uważa z kolei Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP.
Podobnie uważa prof. Marek Góra, ekonomista z SGH. – Sytuacja na rynku pracy i wynagrodzeń w tym roku będzie nieco gorsza niż w zeszłym. To wynika z ogólnej dynamiki zjawisk gospodarczych – tłumaczy Góra.