Przez ostatnich 20 lat nie udało nam się zbilansować budżetu państwa z wyjątkiem 1990 roku, kiedy niewielka nadwyżka 0,2 mld zł zaskoczyła nawet rząd. Jednak jeśli chcemy przyspieszyć moment przyjęcia euro musimy być bardziej ambitni – uważają ekonomiści.
– Tnąc wydatki, nie zlikwidujemy ogromnego deficytu budżetowego i nie obniżymy deficytu całego sektora poniżej 3 proc. PKB do 2012 r., czego wymaga od nas Komisja Europejska. Musimy równocześnie rozpocząć trudne reformy, liczyć na poprawę koniunktury i podnieść podatki – mówi prof. Andrzej Wernik z Akademii Finansów.
Problem polega na tym, że pomysły, które rząd chce realizować w ramach planu stabilizacji i konsolidacji finansów publicznych, łącznie z wprowadzeniem reguły hamującej wzrost wydatków, przyniosą pierwsze efekty dopiero w latach 2015 – 2016. Minister finansów doskonale to wie, ale podatków podnieść nie może, przed radykalnymi reformami w KRUS i emerytalnymi się broni, liczy więc, że dzięki wzrostowi gospodarczemu wpływy do budżetu wzrosną, i problem się rozwiąże.
Prawdą jest bowiem, że nasz deficyt jest bardzo uzależniony od koniunktury. Rośnie, gdy PKB spada, gdy gospodarka zaś ma się nieźle, kurczy się, ale znacznie wolniej. Zdaniem ekonomistów winę za taki stan ponoszą źle skonstruowane ustawy, które pozwalają np. na to, aby świadczenia socjalne były waloryzowane bez względu na to, czy dochody do budżetu aktualnie rosną czy się kurczą.
Profesor Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC, przypomina, że taka sytuacja miała miejsce już na początku lat 90. Reformy Jacka Kuronia spowodowały, że w ciągu roku relacja przeciętnej emerytury w systemie FUS do przeciętnej płacy wzrosła z 65 w 1990 roku do 75,6 proc. w 1991 r. Dopiero w 1998 r. znów udało się ją obniżyć do poprzedniego poziomu.