Przyjdzie huta do Warszawy

Pracownicy ratują zakład w Stalowej Woli. Przystali nawet na obniżkę pensji. Teraz mówią, że „trzeba było od razu stawiać kosy na sztorc”

Publikacja: 05.02.2009 03:52

Dziś kilka tysięcy hutników ze Stalowej Woli pójdzie w proteście do Rzeszowa

Dziś kilka tysięcy hutników ze Stalowej Woli pójdzie w proteście do Rzeszowa

Foto: Fotorzepa, Krz Krzysztof Łokaj

Gdy w grudniu 2008 r. pracownicy państwowej Huty Stalowa Wola dali się przekonać do czasowej obniżki płac, firmę pokazywano jako przykład mądrego zachowania związkowców w dobie kryzysu. – Dzwonili do mnie koledzy z całego kraju i pytali, jak mogą przejść na cztery piąte etatu – opowiada Henryk Szostak, przewodniczący hutniczej „Solidarności”. – A jeszcze parę lat temu dopytywali mnie, jak zorganizować dobrą manifestację w Warszawie.

[srodtytul]Widmo i strach[/srodtytul]

Dziś trudno wśród pracowników szukać pozytywnie nastawionych. – Pan do kogo? – pyta wybudzona z drzemki pracownica ochrony w biurowcu Huty Stalowa Wola. – Dziś nikogo nie ma, bo w piątki już nie pracujemy.

Dyrekcja rozjechała się po świecie w poszukiwaniu kontraktów, a ponad dwa i pół tysiąca pracowników pracuje o jeden dzień w tygodniu krócej. Tak będzie do końca marca, ale po zakładzie już krążą słuchy, że będą pracować tylko trzy dni w tygodniu. – To i tak dobrze, bo wkrótce nastąpi fala zwolnień – wtrąca dwóch pracowników przed biurowcem spółki.

Uważają, że zgoda na obniżki pensji była błędem. – Trzeba było od razu stawiać kosy na sztorc i ruszyć na Warszawę – mówią. Liczyli, że państwo pomoże im przetrwać kryzys, lecz się przeliczyli.

– Nikt nie chce z nami rozmawiać, a wicepremier Pawlak nawet nie odpowiada na nasze pisma – żali się Szostak.

W dodatku od stycznia podrożał prąd, co oznacza katastrofę dla hutniczych spółek, a w efekcie także dla miasta.

Hutnicy ze Stalowej Woli zwierają szyki i dziś kilka tysięcy ruszy na Rzeszów. – Sam zachęcałem załogę i pójdę na czele tej manifestacji, bo tak dalej być nie może – zapowiada Wincenty Likus, prezes Huty Stali Jakościowych należącej do Złomreksu.

– Namawiam mieszkańców, by pokazali, że Stalowa Wola jeszcze nie zginęła – dodaje prezydent miasta Andrzej Szlęzak.

Po Rzeszowie hutnicy planują marsz na Warszawę.

[srodtytul]Z kryzysem się nie dyskutuje[/srodtytul]

Osiemdziesięciotysięczne miasto zbudowane zostało na bazie przemysłu maszynowego i zbrojeniowego. Tak jest do dziś, choć wyodrębniło się wiele spółek przejętych przez znane koncerny krajowe i zagraniczne. Na terenie dawnej huty działa kilkadziesiąt firm, w których pracuje blisko 10 tysięcy osób.

W spółce matce – HSW SA – zostały maszyny budowlane i zbrojeniówka.

Jeszcze na początku zeszłego roku boom budowlany, płynące z Ameryki i Azji zamówienia na maszyny oraz plan budowy autostrad zwiastowały dla Stalowej Woli okres prosperity. MON dawał perspektywę zamówień na sprzęt wojskowy do 2020 roku. Teraz hutnicy z przerażeniem słuchają wiadomości, że resort tnie budżet i rezygnuje z zamówień na sprzęt dla wojska.

[wyimek]Od kilku tygodni związkowcy, władze miasta i przedsiębiorcy prosząo spotkanie z rządem. Bezskutecznie[/wyimek]

– Kryzys to był nagły cios – opowiada Krzysztof Lipski. Ma za sobą 30 lat pracy, a na utrzymaniu niepracującą żonę i trzy córki. Od stycznia tylko cztery razy w tygodniu chodzi do pracy na prestiżowy wydział M-16, na którym montowane są znane w świecie ciągniki gąsienicowe i ładowarki. Teraz stoją na placach magazynowych i z każdym dniem ich przybywa.

– Wielu kontrahentów z całego świata wpłaciło zaliczki, ale nie odbierają maszyn, bo banki odmówiły im finansowania – tłumaczy Krzysztof Trofiniak, prezes HSW SA. Obawia się, że załamanie na rynkach światowych może mieć bardziej trwały i strukturalny charakter.

– Trzeba ratować zakład, bo z kryzysem się nie dyskutuje – powtarzał Henryk Szostak.

– Coś się Heniowi stało? Może go kupili? – szemrali na początku pracownicy. Szybko jednak przyznali mu rację. – Sam chodziłem wśród pracowników i przekonywałem, że trzeba zacisnąć zęby i przetrwać najgorsze – opowiada Lipski.

Pracownicy zgodzili się na obniżenie pensji o 20 procent i ograniczenie czasu pracy do czterech dni. Alternatywą było zwolnienie co najmniej 500 osób. Prezes Trofiniak tłumaczył załodze, że działania oszczędnościowe są niezbędne, by firma złapała oddech.

W przeszłości hutnicy nieraz dawali wyraz swemu niezadowoleniu. Mieli jednak konkretnego przeciwnika – zarząd, który w ich opinii postępował nieudolnie. Najczęściej te pojedynki wygrywali. Tym razem było inaczej. – Przeciwko komu mieliśmy strajkować, skoro przeciwnikowi na imię kryzys, a on nie ma nawet swojej siedziby? – pyta Szostak.

[srodtytul]Liczenie złotówek[/srodtytul]

Dla Krzysztofa Lipskiego wypłata mniejsza o 500 złotych to spory problem. – Trzeba było zrewidować rodzinne wydatki, ale bez tej decyzji wielu z nas musiałoby się utrzymywać z zasiłku dla bezrobotnych – mówi. Boi się, że może być jeszcze gorzej.

– Jak tu jeszcze zaciskać pasa, skoro już nie ma z czego – żali się Marian Paterak z 27-letnim stażem pracy i dwójką dzieci na utrzymaniu. – W mieście i okolicy pracy nie znajdę, a na saksy jestem za stary...

Chudsze portfele hutników zmieniają nastroje w całym mieście. Sprzedawczyni z pobliskiego sklepu spożywczego: – Kryzys w hucie widzę codziennie, kiedy podliczam kasę. Teraz liczą przy zakupach każdą złotówkę, a wielu znajomych hutników bierze już towar na zeszyt.

W miejscowym urzędzie pracy nagle zrobiło się tłoczno. – Tylko w styczniu zarejestrowało się ponad 700 osób – wylicza Zofia Zielińska-Nędzyńska, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Stalowej Woli. To głównie zatrudnieni na czas określony z branży metalowej. – Najbardziej niepokoi drastyczny spadek ofert pracy – dodaje Zielińska-Nędzyńska. Obawia się, że grupowe zwolnienia dopiero się zaczną.

Pracownicy pozbyli się już złudzeń, że to chwilowe załamanie.

– Jak ma być dobrze, skoro od stycznia ceny prądu wzrosły o 43,4 proc.? – pyta prezes Wincenty Likus. Podwyżka cen energii najbardziej dotknęła właśnie jego zakład. Spółka pracuje już tylko na trzeciej zmianie oraz w soboty i niedziele, gdy prąd jest tańszy.

– Przy tych cenach energii przegrywamy kontrakty ze wszystkimi – przyznaje prezes Likus. By się ratować, huta sprowadza wytopy stalowe z Białorusi, choć dotychczas sama je wytwarzała.

Z okna prezesa widać elektrownię w Stalowej Woli. W linii prostej 1500 metrów, ale za energię zakład płaci najdrożej w kraju. Wszyscy zgadzają się z hutnikami i władzami miasta, że to absurd. Likus postępowanie firmy nazywa bandytyzmem. – To pokazuje słabość państwa, skoro pozwala na takie podwyżki – ocenia.

– Może dzieje się tak dlatego, że mamy w rządzie wiceministra skarbu z Podkarpacia, odpowiedzialnego za energetykę Jana Burego – ironizuje prezydent miasta Andrzej Szlęzak.

Stalowowolska Enesta, która dostarcza prąd, tłumaczy, że to Polska Grupa Energetyczna wprowadziła podwyżki. Powód? Zdrożał węgiel. Likus szukał prądu u innych dostawców. Wszyscy odpisali, że nie mają wolnych mocy przesyłowych.

Prezydenta Szlęzaka niepokoi, że z powodu wysokich cen energii zaczynają się wycofywać inwestorzy. Czeka na nich 10 hektarów terenu przeznaczonego pod hale produkcyjne.

[srodtytul]Może w stolicy się obudzą?[/srodtytul]

W mieście są już pierwsze bankructwa. We wtorek upadłość ogłosił Zakład Zespołów Mechanicznych zatrudniający blisko 1000 osób. Austriacka firma Harti przestała zamawiać w zakładzie kruszarki używane przy remontach autostrad i w kamieniołomach. Spółka nie ma pieniędzy na materiały do produkcji i opłacenie rachunków za prąd. Wierzyciele zaczęli przysyłać komorników.

Od tygodni związkowcy, przedsiębiorcy i władze miasta bezskutecznie proszą o spotkanie z przedstawicielami rządu. – Po manifestacji w Rzeszowie pojedziemy do Warszawy większą grupą, to może się obudzą – mówi Szlęzak.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora [mail=j.matusz@rp.pl]j.matusz@rp.pl[/mail]

Gdy w grudniu 2008 r. pracownicy państwowej Huty Stalowa Wola dali się przekonać do czasowej obniżki płac, firmę pokazywano jako przykład mądrego zachowania związkowców w dobie kryzysu. – Dzwonili do mnie koledzy z całego kraju i pytali, jak mogą przejść na cztery piąte etatu – opowiada Henryk Szostak, przewodniczący hutniczej „Solidarności”. – A jeszcze parę lat temu dopytywali mnie, jak zorganizować dobrą manifestację w Warszawie.

[srodtytul]Widmo i strach[/srodtytul]

Pozostało 94% artykułu
Biznes
Majówka, wakacje to czas złodziejskich żniw. Jak się nie dać okraść
Biznes
Poznaliśmy zwycięzców Young Design 2024! Już można zobaczyć ich projekty!
Biznes
Wada respiratorów w USA. Philips zapłaci 1,1 mld dolarów
Biznes
Pierwszy maja to święto konwalii. Przynajmniej we Francji
Biznes
Żałosne tłumaczenie Japan Tobacco; koncern wyjaśnia, dlaczego wciąż zarabia w Rosji
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił