Gdy w grudniu 2008 r. pracownicy państwowej Huty Stalowa Wola dali się przekonać do czasowej obniżki płac, firmę pokazywano jako przykład mądrego zachowania związkowców w dobie kryzysu. – Dzwonili do mnie koledzy z całego kraju i pytali, jak mogą przejść na cztery piąte etatu – opowiada Henryk Szostak, przewodniczący hutniczej „Solidarności”. – A jeszcze parę lat temu dopytywali mnie, jak zorganizować dobrą manifestację w Warszawie.
[srodtytul]Widmo i strach[/srodtytul]
Dziś trudno wśród pracowników szukać pozytywnie nastawionych. – Pan do kogo? – pyta wybudzona z drzemki pracownica ochrony w biurowcu Huty Stalowa Wola. – Dziś nikogo nie ma, bo w piątki już nie pracujemy.
Dyrekcja rozjechała się po świecie w poszukiwaniu kontraktów, a ponad dwa i pół tysiąca pracowników pracuje o jeden dzień w tygodniu krócej. Tak będzie do końca marca, ale po zakładzie już krążą słuchy, że będą pracować tylko trzy dni w tygodniu. – To i tak dobrze, bo wkrótce nastąpi fala zwolnień – wtrąca dwóch pracowników przed biurowcem spółki.
Uważają, że zgoda na obniżki pensji była błędem. – Trzeba było od razu stawiać kosy na sztorc i ruszyć na Warszawę – mówią. Liczyli, że państwo pomoże im przetrwać kryzys, lecz się przeliczyli.