[b]"Rz":[/b] Właśnie ogłosił pan nową trasę – Zurych – San Francisco. Pokazał pan nowe mundury pilotów i personelu pokładowego. Zapowiada pan nowe trasy dla swojej linii. To wszystko są bardzo kosztowne decyzje. Ile w tym jest pana decyzji, a jaki wkład w taką strategię Swissa ma wasz właściciel, czyli Lufthansa?
[b]Harry Hohmeister:[/b] To wyłącznie nasze decyzje, bo my za to płacimy. Naturalnie, wszystkie zmiany są skoordynowane, Lufthansa jest o nich poinformowana i daje nam swoje „wsparcie moralne”. Ale to, w jakim kierunku mają pójść nasze innowacje, jaki Swiss ma być w przyszłości i gdzie zabezpieczymy sobie finansowanie naszych pomysłów, to wszystko nasze decyzje. I płacimy za nie sami. Sami też planujemy swój wizerunek, na przykład jak ubrać pracowników. I w Szwajcarii te ubrania produkujemy. Nowe samoloty, wymianę foteli w samolotach, nowe trasy moglibyśmy zapowiadać znacznie szybciej, gdyby producenci samolotów nadążali z naszymi zamówieniami. Na razie więc zmiany wprowadzamy dość powoli. Ale sądzę, że do końca przyszłego roku będziemy mieli odnowiony park maszyn.
[b]Europejskie linie lotnicze były zmuszone do zwolnienia 38 tysięcy pracowników. Co pan zrobił, aby w kryzysie zwiększyć zatrudnienie?[/b]
Zainwestowaliśmy w produkt, tak aby pasażerowie świadomie wybierali Swissa. Ponadto, kiedy widzimy, że na jakichś połączeniach liczba pasażerów spadła drastycznie, to nie ma co porywać się na wysiłki marketingowe, bo tylko niepotrzebnie wydamy pieniądze, a w efekcie będziemy mieli straty. Cały czas więc liczymy, jaka powinna być podaż miejsc na konkretnych trasach. I wreszcie, przez ostatnie pięć lat cięliśmy koszty wszędzie, gdzie to tylko było uzasadnione i w tej chwili nie można mówić, że w jakiejkolwiek dziedzinie jesteśmy rozrzutni. Mimo to jednak mam świadomość, że zawsze można lepiej gospodarować pieniędzmi, które zarabiamy. Naturalnie ekonomia skali, która coraz bardziej jest po naszej stronie, powinna nam dać w przyszłości swój pozytywny wkład finansowy. Tyle że ta ekonomia skali w transporcie lotniczym wymaga niezwykłej uwagi. Najwięksi przewoźnicy są zawsze bardziej narażeni na niekorzystne zmiany, dlatego bardzo uważnie oglądamy każdego zarobionego franka. W ostatnich dwóch latach zwiększyliśmy liczbę miejsc w samolotach o 30 proc., ale bez zatrudnienia nawet jednego pracownika w administracji. Inwestowaliśmy także tam, gdzie wiedzieliśmy, że zyski być może nie są pewne, ale bardzo prawdopodobne. Zawsze potrzeba czasu, żeby nabrać pewności, że jakaś inwestycja rzeczywiście jest dochodowa.
[wyimek]Nowe trasy moglibyśmy zapowiadać szybciej, gdyby producenci samolotów nadążali z zamówieniami[/wyimek]