Rz: Od wielu osób, które pomagają innym, słyszę, że robią to przede wszystkim ?dla siebie.
Sylwia Zarzycka: To prawda, coś w tym jest. Nie tak łatwo znaleźć mi jednak odpowiednie słowa, by opisać, co daje człowiekowi wspieranie innych, żeby nie zabrzmiało to zbyt górnolotnie. Może właściwe będą dwa określenia: olbrzymia energia i nieporównywalna z niczym satysfakcja.
Co takiego wydarzyło się cztery lata temu, ?że zdecydowała się pani założyć fundację?
Zawsze pomaganie chodziło mi po głowie. Odkąd pamiętam, pracowałam gdzieś społecznie. Byłam m.in. wolontariuszką Fundacji Mam Marzenie. Do końca jednak nie wiedziałam, komu chcę pomagać i w jaki sposób. Aż zdecydował o tym przypadek. Będąc na wakacjach na Pomorzu, poznałam Elizę. Od słowa do słowa dowiedziałam się, że jest mamą bardzo chorego dziecka. Mnie wtedy ciężka choroba dziecka kojarzyła się z zapaleniem płuc. Tymczasem Ala, córka Elizy, nie mówiła, nie chodziła, nie siedziała, nie utrzymywała samodzielnie głowy. A do tego Eliza wychowywała ją sama. Dziewczynka urodziła się zdrowa. Po powrocie ze szpitala do domu jednak ciągle płakała. Gdy Eliza jechała z dziewczynką do szpitala, lekarze uspokajali ją, że to tylko kolki niemowlęce. ?Aż Ala zrobiła się sina. Okazało się, że miała pęknięte jelita. Udało się ją uratować. Operacja w takim stanie spowodowała jednak, że do końca życia pozostanie niepełnosprawna.
Obecnie prowadzę sprawę o zadośćuczynienie dla Ali. Moja znajomość ?z Elizą rozwijała się i któregoś dnia odwiedziłam ją w domu. Mieszkała na 12. piętrze. W budynku była wprawdzie winda, ale dochodziła tylko do 11. piętra. Eliza, żeby wyjść z córką na spacer, musiała dźwigać ją jedno piętro. Wtedy Ala miała 11 lat i ważyła 30 kilogramów. Zaczęła się walka ?o mieszkanie komunalne dla niej. W końcu udało się. Przy pomocy ludzi dobrej woli zostało też wyposażone.