W ub.r. średnie wynagrodzenie pracowników dziewięciu losowo wybranych banków inwestycyjnych z USA i Europy przekraczało średnią płacę w dużych, globalnych firmach z sektora prywatnego 5,8-krotnie. Jak wynika z wyliczeń firmy doradczej PwC dla „Financial Timesa", oznacza to, że różnice w wynagrodzeniach się zmniejszają. Przed kryzysem finansowym, w 2006 r., zarobki w bankach inwestycyjnych były bowiem aż 9,5-krotnie wyższe niż średnio w firmach niefinansowych.
Ale zarobki finansistów nadal są wysokie: w instytucjach ujętych w raporcie PwC wynosiły w ub.r. średnio 212 tys. dol. (około 683 tys. zł). To wciąż więcej, niż wynosiły jeszcze dekadę temu. Ale przepaść między nimi a płacami w innych profesjach maleje po raz pierwszy od lat 80., gdy rozpoczęła się deregulacja sektora bankowego, a następnie napędzany kredytem boom na rynkach finansowych.
– Wynagrodzenia w bankach spadają szybciej i głębiej, niż się powszechnie uważa, a w ubiegłym roku doszło do wyraźnego przesunięcia zysków banków od pracowników do akcjonariuszy – powiedział Tom Gosling zajmujący się w PwC badaniem płac.
W 2012 r. banki inwestycyjne zarobiły przeciętnie o 28 proc. więcej niż rok wcześniej (nie uwzględniając trudnego do oszacowania wpływu, jaki na wyniki mają zmiany notowań ich obligacji), ale wynagrodzenia ich pracowników spadły o 6 proc. Ale w Europie zmiany następują szybciej niż w USA. – Presja na amerykańskie banki jest mniejsza. Ich pracownicy mają więc nadal wyższe wynagrodzenia i większa ich część ma formę premii gotówkowych – oceniła Stephane Ramboson z firmy analitycznej Veni Partners.
Struktura wynagrodzeń w bankach, zachęcająca pracowników do podejmowania ryzyka, została uznana za jedną z przyczyn kryzysu. Regulatorzy starają się więc zmusić banki, aby ograniczyły wysokość bonusów i rozłożyły ich wypłatę w czasie. Ma to lepiej powiązać wynagrodzenia z długoterminowymi wynikami banków.