Na łamach „Rzeczpospolitej" Paweł Szałamacha, współautor programu gospodarczego PiS, mówił o nowej roli NBP we wspomaganiu wzrostu gospodarczego. Szałamacha uważa, że nasz bank centralny na wzór Banki Anglii powinien realizować program tanich pożyczek dla tych banków komercyjnych, które zwiększają akcję kredytową dla firm. Według Szałamachy takie kredyty należałoby skierować na wybrane sektory, np. B+R, budownictwo mieszkaniowe czy ciepłownictwo.
Z kolei poseł PiS Henryk Kowalczyk mówił kilka dni temu o szerszym zaangażowaniu banku centralnego. Jak wynika z jego prezentacji, chodzi o uruchomienie przez NBP, na wzór Europejskiego Banku Centralnego, programu nieoprocentowanych pożyczek dla banków. Jego wartość na sześć lat obliczył na 20 proc. PKB, czyli 350 mld zł.
– Odnoszę wrażenie, że PiS samo nie do końca wie, o czym mówi – komentuje Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. – Wygląda to tak, jakby naprędce wymyślali, co zrobić, by znaleźć jakieś źródła finansowania zapowiedzianego przez prezesa Kaczyńskiego programu inwestycji o astronomicznej i wciąż rosnącej kwocie 1,4 bln zł – dodaje.
Jego zdaniem pomysł, jaki przedstawia Szałamacha, to klasyczna interwencja państwa. – Wybieranie przez rząd określonych projektów, które miałyby być pośrednio finansowane przez bank centralny, to ręczne sterowanie i niedopuszczalna pomoc publiczna – podkreśla Jankowiak.
Jan Czekaj, były członek Rady Polityki Pieniężnej, zauważa, że ingerencja polityków w rynek finansowy jest zupełnie niepotrzebna. – Nie mówiąc o tym, że mogłaby być szkodliwa. Dziś niedostateczna akcja kredytowa nie wynika z braku środków w systemie bankowym, ale z braku popytu na kredyty oraz braku zainteresowania banków udzielaniem tych kredytów – pisze w opinii dla „Rzeczpopolitej" (czytaj www4.rp.pl/przedwyborczecuda).