W środę, podobnie jak we wtorek, za euro płacono 1,2 franka, a kurs szwajcarskiej waluty w stosunku do złotego wynosił 3,49 zł. – Interwencja Szwajcarskiego Banku Narodowego (SNB) może zakończyć się lepiej niż dotychczasowe. SNB jest zdeterminowany (by nie dopuścić do umocnienia franka – red.) i zapowiada, że użyje do skupowania walut nieograniczonych środków – twierdzi Daragh Maher, analityk UniCredit.
Skąd weźmie te pieniądze? „Dodrukuje" je (a raczej elektronicznie zwiększy ich podaż). – Zapobieganie aprecjacji narodowej waluty jest łatwiejsze niż bronienie jej przed deprecjacją, gdyż nie uderza mocno w rezerwy. SNB będzie mógł praktycznie codziennie „uruchamiać prasę drukarską", by zdobyć fundusze na zakup euro – mówi „Rz" Steven Barrow, strateg ze Standard Banku. Utrzymywanie kursu powyżej 1,2 franka za euro będzie zdaniem analityków wymagało dużego wysiłku od SNB. Dodruk pieniędzy może okazać się ogromny. Analitycy przewidują, że może on sięgnąć nawet 860 mld franków. Dla porównania: PKB Szwajcarii wynosił w 2010 r. jedynie 550,6 mld franków.
Istnieje więc niebezpieczeństwo, że działania SNB doprowadzą do sporego wzrostu inflacji w Szwajcarii. Za takim wariantem przemawiają doświadczenia historyczne: w 1981 r. SNB musiał się wycofać z utrzymywania minimalnego kursu franka do marki niemieckiej, gdyż inflacja przyspieszyła do 7 proc.
– Interwencja przez pewien czas będzie spełniała zadanie, ale rynek będzie miał więcej pieniędzy niż SNB, więc nie uda się utrzymać kursu minimalnego. Szwajcarzy, interweniując, zakupią mnóstwo walut i później będą je sprzedawać z dużą stratą. SNB może zdestabilizować franka i cały system finansowy Szwajcarii – ostrzega rynkowy guru Jim Rogers.
Analitycy są zgodni, że sukces interwencji SNB będzie w ogromnym stopniu zależał od warunków zewnętrznych. – Bank centralny Szwajcarii nie podda się łatwo. W krótkim terminie jego kieszenie są niewyczerpane. Ale istnieje ryzyko, że później nie poradzi sobie z rosnącą awersją inwestorów do ryzyka. Losy franka zależą od tego, co się wydarzy we Frankfurcie i w Paryżu – wskazuje Raul Robson, strateg z Royal Bank of Scotland.