Podczas załamania systemu bankowego Islandii w 2008 r. spadła wartość islandzkiej korony. Wiele osób miało kredyty walutowe. W 2010 roku Islandzki Sąd Najwyższy orzekł, iż nie można było ustalać oprocentowania kredytów według stopy procentowej walut obcych. Sędziowie uznali ponadto, że działania bankierów przyczyniły się do katastrofy gospodarczej, co wpędziło kraj w praktycznie niemożliwe do spłacenia długi.
– Ogółem 30 islandzkich bankierów zostało skazanych na karę więzienia, a dziewięciu jeszcze w 2016 roku. Te konsekwencje nie miałyby miejsca, gdyby nie wola polityczna, a przede wszystkim presja społeczna i protesty – powiedziała agencji eNewsroom islandzka dziennikarka ekonomiczna Sigrun Davidsdottir.
Islandia, w odróżnieniu od wielu innych zachodnich gospodarek, pozwoliła bankom upaść. Co więcej, po kryzysie rząd stworzył specjalną komisję śledczą i biuro prokuratora, kontrolującego wszystkie działania banków.
– Dlaczego traktujemy banki jak kościoły współczesnej ekonomii? Dlaczego prywatne banki nie są jak inne prywatne spółki i nie mogą zbankrutować? Nawet jeśli są kierowane w sposób nieodpowiedzialny? – zapytał na łamach „Forbesa" Olafur Ragnar Grimsson, prezydent Islandii w latach 1996-2016.
– Teoria, która zakłada wspieranie zadłużonych banków, opiera się na pozwalaniu bankierom robić, co chcą. Zarabiają pieniądze, podczas gdy obywatele ponoszą konsekwencje ich tupetu i niekompetencji. Prawdziwa demokracja nie może tolerować tego stanu rzeczy. Konsekwencjami bankructwa obarczamy sektor bankowy, a nie naszych obywateli – dodał