Francuzi, Czesi, Hiszpanie, Polacy, Rumuni, Irańczycy, Rosjanie, mieszkańcy Hongkongu, Boliwii, Chile, Wenezueli – to tylko wybrane przykłady społeczeństw, których członkowie protestowali w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy na ulicach swoich miast. Wygląda to tak, jakby świat zaczął nagle wrzeć. Erupcja niezadowolenia nie dotknęła tylko społeczeństw biednych, uciskanych czy cierpiących z powodu antydemokratycznych, czy wręcz dyktatorskich zapędów ich przywódców. Ogniska epidemii protestów pojawiają się też w krajach zamożnych. Unia Europejska, ostoja demokracji i ikona zachodniego modelu życia, wspólnota krajów złączonych nie tylko interesami, ale też wyrosła na wspólnym korzeniu kultury chrześcijańskiej, przeżywa okres rozedrgania. W ciągu dekady doświadczyła kryzysu ekonomicznego, fiskalnego, migracyjnego, a gdy wydawało się, że zmierza do wewnętrznej stabilizacji, jedno z mocarstw, filarów zachodniego świata, uznało, że nie jest mu z Unią po drodze.