Lepiej znać – wcale nie oznacza popierać

Społeczeństwo coraz lepiej zna opozycję. I coraz bardziej ją odrzuca

Publikacja: 13.10.2012 11:00

Lepiej znać – wcale nie oznacza popierać

Foto: ROL

Zdumiewające są wyniki najnowszych badań opinii publicznej przeprowadzonych przez znany ośrodek WCIOM. Z jednej strony zdecydowanie wzrosła społeczna wiedza o liderach opozycji. Aleksieja Nawalnego, słynnego blogera, w lutym 2012 r. znało 29 proc. badanych,  a we wrześniu już 48 proc. Ilię Ponomariowa, lewicowego polityka znanego z akcji protestów przeciw fałszowaniu wyborów – odpowiednio 14 i 23 proc. Siergieja Udalcowa, lidera Frontu Lewicy – 13 i 29 proc.

Z drugiej natomiast dominują krytyczne oceny opozycyjnych przywódców. I niechęć do nich rośnie. Do Nawalnego niechętnie nastawionych jest aż 43 proc. znających go Rosjan, gdy pozytywnie zaledwie 24 proc. Ponomariowa krytykuje 40 proc., popiera tylko 23 proc., a Udalcowa odpowiednio 42 i 18 proc.

Opozycja przegra

W efekcie można odnieść wrażenie, że im więcej Rosjan wie o opozycjonistach, tym mniejszą cieszą się ich sympatią. Co może mieć dalekosiężne konsekwencje polityczne. Do niedawna bowiem rosyjscy opozycjoniści oraz zachodni analitycy dawali wyraz przekonaniu, że największym problemem polityków wrogo nastawionych do Kremla jest niewiedza społeczeństwa. Gdyby tylko zwykli ludzie dowiedzieli się, kim są i czego chcą Nawalny, Ponomariow czy Udalcow, to bez wątpienia by ich poparli. W efekcie opozycja miałaby szanse na zwycięstwo wyborcze. Badania WCIOM pokazują, że jest inaczej. Przeciwnicy Kremla z pewnością przegrają każde wybory. Dlaczego?

Z pewnością po części winna jest oficjalna propaganda, ostatnio coraz bardziej przypominająca białoruską. Najlepszym przykładem są  kolejne części filmu „Anatomia protestu", pokazane przez telewizję NTW. W pierwszej dowodzono, że opozycyjne demonstracje były finansowane przez zachodnie wywiady, a działania opozycjonistów są koordynowane przez ambasady Zachodu. Druga wskazywała, że opozycja – na przykład Front Lewicy – finansowana jest przez eksprezesa Banku Moskwy Andrieja Borodina za pośrednictwem Giwi Targamadzego, byłego szefa komisji obrony gruzińskiego parlamentu.

Opozycja oczywiście twierdzi, że to nieprawda, a Udalcow dowodzi, że nigdy nie spotkał się z Targamadzem. Ale wiceprzewodniczący Dumy Siergiej Żelezniak wezwał do przeprowadzenia śledztwa w tej sprawie i przesłuchania już się zaczęły. Dla przeciętnego obywatela, zwłaszcza z prowincji, film może być jak najbardziej prawdziwy – i opozycjoniści nie mają sposobów, by go przekonać, że jest inaczej.

Bez konkretów

Ale to oczywiście nie przesądza o społecznym odbiorze krytyków Kremla.

Na sąsiedniej Ukrainie opozycjoniści, którzy nie mieli dostępu do państwowych mediów, jechali na prowincję i spotykali się z wyborcami. Jedną z takich osób była uwięziona dziś Julia Tymoszenko. – Bierzecie z niej przykład. Ona zawsze jest z ludźmi. Bada ich problemy. Pomaga im. Daje im nadzieję. Proszę wszystkich moich kolegów – wychodźcie z gabinetów i idźcie do ludzi – apelował przed wyborami parlamentarnymi na Ukrainie w 2007 r. Kostiantyn Bondarew, deputowany Bloku Julii Tymoszenko.

W Rosji rzadko kiedy opozycjoniści jadą „w teren".  – Tymoszenko była znanym politykiem, a jej charyzma odpowiadała wielu Ukraińcom. Była zorientowana na problemy społeczne – wskazuje „Rz" Kiriłł Tanajew, szef Fundacji Skutecznej Polityki w Moskwie, podkreślając przy tym, że „Rosja jest dużym krajem" i opozycji działać znacznie trudniej.

Problem jest też w programie krytyków Kremla.

– W Rosji należy oddzielić niezadowolenie społeczne od działania opozycji politycznej. Ludzie w Moskwie nie po to chodzą na wiece, by wspierać przeciwników Kremla, ale by wyrazić swoje niezadowolenie z polityki władz. Tymczasem wspólnego języka z niezadowolonymi ludźmi nie mogą znaleźć ani władze, ani opozycja – mówi „Rz" Tanajew. – Z czym opozycja wychodzi dzisiaj do swych rodaków? Z niczym konkretnym! Może w Internecie, na portalach społecznościowych, na przykład na Facebooku, dialog z nią jest interesujący, ale ludzie w Rosji nie żyją w świecie wirtualnym. Żyją codziennymi problemami – zdrowiem, edukacją, podwyżkami cen. Opozycja nie proponuje im żadnych rozwiązań w tych kwestiach. Ludzie nie widzą jej działań, a więc nie ufają jej – dodaje Tanajew.

Rosyjscy socjolodzy twierdzą, że abstrakcyjna krytyka władz przestała interesować Rosjan. Społeczeństwo rosyjskie dobrze wie, co to jest korupcja i nadużycia stanowiska. Ludzie są gotowi jednoczyć się w szeregi i walczyć, ale o rozwiązanie swoich problemów. Tymczasem opozycjoniści są coraz częściej postrzegani przez przeciętnych rodaków nie jako obrońcy interesów społecznych, lecz politycy, wciągnięci w abstrakcyjną walkę z władzami.

Więcej szumu niż treści

Politolog Nikołaj Mironow twierdzi, że wzrost społecznej świadomości o liderach opozycji jest związany z częstszymi akcjami protestu, w których uczestniczą. – Rosjanie zaczęli się przyzwyczajać do akcji protestacyjnych w Moskwie i zaczęli rozróżniać ich organizatorów. Negatywne oceny wynikają z tego, że akcje te są zazwyczaj pozbawione treści, ale za to szum wokół nich jest nadmierny – mówił gazecie „Wzgliad". – Zarówno w Rosji, jak i w regionach jest poważne zapotrzebowanie na zmiany gospodarcze i polityczne. Społeczeństwo obywatelskie w Rosji wydoroślało i zmądrzało. To społeczeństwo XXI wieku. A liderzy opozycji utkwili w latach 90., proponując proste i utopijne rozwiązania – wskazał Mironow.

Czyli Marsze Milionów, z których powodzenia tak cieszą się przeciwnicy Kremla, co prawda mobilizują tych przekonanych do idei opozycyjnych, ale już niekoniecznie zwykłych obywateli, niezaangażowanych w działalność polityczną. Potrzebne byłoby znaczące przewartościowanie metod funkcjonowania. Opozycji nie pomogła też antyputinowska akcja Pussy Riot w soborze Chrystusa Zbawiciela. Znaczna część społeczeństwa, nawet ta negatywnie nastawiona do władz, źle przyjęła tańce.

Co gorsza, opozycji szkodzi nawet demokratyczna formuła jej samoorganizacji. Chodzi o tzw. Radę Koordynacyjną, do której wprowadzono skomplikowany system wyłaniania członków. – Wybory do Rady Koordynacyjnej Opozycji zniszczą ją! – przestrzegał Eduard Limonow, lider tzw. narodowych bolszewików. Z udziału w wyborach zrezygnowali tak znani działacze opozycyjni, jak Michaił Kasjanin i Władimir Ryżkow. Większość kandydatów jest ze stolicy, 70 proc. regionów nie jest reprezentowanych. – Przyjeżdżał do nas Ilia Ponomariow, prosił, by kandydować – opowiadała „Izwiestiom" Daria Makarowa z Nowosybirska. – Pytałam go o cele i zadania nowej organizacji i obiecał, że wszystko pojawi się na stronie internetowej. Strona jest, a informacji nie ma – dodała.

Podobnie z innymi przedsięwzięciami opozycyjnymi. O ile krytycy Kremla w zasadniczy sposób nie zmienią swej aktywności, Władimir Putin i jego współpracownicy mogą spać spokojnie.

Zdumiewające są wyniki najnowszych badań opinii publicznej przeprowadzonych przez znany ośrodek WCIOM. Z jednej strony zdecydowanie wzrosła społeczna wiedza o liderach opozycji. Aleksieja Nawalnego, słynnego blogera, w lutym 2012 r. znało 29 proc. badanych,  a we wrześniu już 48 proc. Ilię Ponomariowa, lewicowego polityka znanego z akcji protestów przeciw fałszowaniu wyborów – odpowiednio 14 i 23 proc. Siergieja Udalcowa, lidera Frontu Lewicy – 13 i 29 proc.

Z drugiej natomiast dominują krytyczne oceny opozycyjnych przywódców. I niechęć do nich rośnie. Do Nawalnego niechętnie nastawionych jest aż 43 proc. znających go Rosjan, gdy pozytywnie zaledwie 24 proc. Ponomariowa krytykuje 40 proc., popiera tylko 23 proc., a Udalcowa odpowiednio 42 i 18 proc.

Pozostało 90% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 801
Świat
Chciał zaprotestować przeciwko wojnie. Skazano go na 15 lat więzienia
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 800
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 799
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 797
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił