Adwokat musi być dobrym mówcą. Wie o tym każdy, kto choć raz był na sali sądowej. Wydaje się też oczywiste, że kandydat na adwokata powinien się takimi umiejętnościami wykazać, zanim podejmie pracę. Dlatego zadziwiająca jest postawa posłów, którzy poparli zniesienie ustnych egzaminów adwokackich kończących aplikację. To właśnie przewiduje rządowy projekt zmian ustawy – [link=http://aktyprawne.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr?id=166507]Prawo o adwokaturze[/link], który przyjęła 4 grudnia Sejmowa Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka (a Sejm prawdopodobnie przyjmie na posiedzeniu 16 – 19 grudnia).
[srodtytul]Gadu-gadu do sądu[/srodtytul]
Zdumiewające jest, dlaczego autorom projektu zależy na tym, aby praw obywateli przed sądami bronili coraz gorsi merytorycznie pełnomocnicy i obrońcy. Egzamin adwokacki tradycyjnie był najpoważniejszą weryfikacją wiedzy i umiejętności praktycznych przyszłego adwokata. Wystąpienia ustne przed sądem to istotna część naszej pracy. Nie chodzi tu tylko o mowy końcowe wygłaszane po zamknięciu rozpraw, ale także wystąpienia w toku procesu w kwestiach pobocznych. Proces sądowy jest dynamiczny i wielokrotnie adwokat musi podjąć decyzję o zgłoszeniu bieżącego wniosku w ciągu dosłownie kilku sekund. Nie ma czasu na przygotowanie uzasadnienia. Jednak mimo to musi być ono nie tylko zgodne z przepisami, ale także z zasadami logiki, a do tego powinno być wygłoszone poprawnym językiem polskim.
Już od czasów starożytności sądy były świątynią pięknego języka. Do historii przechodziły mowy obrończe w każdych czasach. Z najnowszej historii polski warto przypomnieć choćby przemówienia adwokatów Edwarda Wendego, Jana Olszewskiego, Krzysztofa Piesiewicza i Andrzeja Grabińskiego – pełnomocników oskarżycieli posiłkowych w procesie zabójców ks. Jerzego Popiełuszki, wygłoszone w lutym 1985 r. Przemówienia te krążyły w obiegu w podziemnych wydawnictwach i były dosłownie rozchwytywane przez ludzi.
Tymczasem szczególnie poprzez telewizję i Internet rozpowszechnia się, jak to nazywam, esemesowa kultura językowa. Ważne treści przekazuje się urwanymi, nieskładnymi zdaniami, zachwaszczonym językiem, pełnym kolokwializmów i wyrażeń żargonowych. Język ten wdziera się także na sale rozpraw. Na własne uszy słyszałam zwrot „to taka moja ksywa zawodowa”, użyty przez prawnika – nadzorcę sądowego. Użył tego określenia, gdy przed sądem upadłościowym zwrócono mu uwagę, aby nie mówił o wierzycielach, że są jego przeciwnikami procesowymi, skoro nadzorca reprezentuje interes wierzycieli. Włos jeży się na głowie, gdy widzę pisma młodych absolwentów prawa i aplikantów pisane niechlujnym językiem z licznymi skrótami, bez zachowania ciągu myśli i logicznego wywodu, z przerażającą ortografią i interpunkcją. Przypomina to styl internetowych rozmów przez komunikatory w rodzaju gadu-gadu. Tylko patrzeć, aż w pismach procesowych pojawią się buźki i inne emotikony. Proszę wierzyć, że patroni aplikantów muszą poświęcać coraz więcej uwagi stronie językowej pism przygotowywanych przez młodych ludzi.