Mateusz Szczurek: Większym zagrożeniem niż inflacja jest dziś deflacja

Jeśli NBP zachowa niezależność, jego zaangażowanie w finansowanie programów antykryzysowych nie doprowadzi do załamania kursu złotego i nadmiernej inflacji – ocenia Mateusz Szczurek, ekonomista w EBOR, były minister finansów.

Aktualizacja: 20.05.2020 06:21 Publikacja: 19.05.2020 21:00

Mateusz Szczurek: Większym zagrożeniem niż inflacja jest dziś deflacja

Foto: materiały prasowe

EBOR jest kolejną instytucją międzynarodową, m.in. po Komisji Europejskiej, której prognozy sugerują, że wywołana pandemią Covid-19 recesja będzie w Polsce stosunkowo łagodna. Z czego to wynika?

Ocena, czy recesja będzie łagodna, zależy od tego, jaki przyjmiemy punkt odniesienia. Jeśli porównamy nasze obecne prognozy do tych z listopada, sprzed pandemii, to w przypadku Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej rewizja jest większa niż w przypadku ogółu państw, w których działa EBOR. To wynika z tego, że powiązania centralnej Europy z resztą świata są bardzo silne. Globalna recesja i zaburzenia w handlu międzynarodowym są dla tego regionu bolesne. Do tego wśród państw, w których działa EBOR, Polska zalicza się do najbogatszych. Z tym zaś wiąże się struktura konsumpcji. W bogatszych krajach większy jest udział wydatków na dobra dyskrecjonalne, na które popyt załamał się teraz w większym stopniu niż na dobra pierwszej potrzeby.

Porównując prognozy dla Polski z prognozami dla innych krajów, trudno uniknąć wrażenia, że Polska jest jednak na kryzys dość odporna. W Polsce i na Węgrzech oczekujecie w tym roku spadku PKB o 3,5 proc., a w innych krajach regionu aż o 6–7 proc.

Cały region, z nielicznymi wyjątkami, jest o wiele lepiej przygotowany do działań ratunkowych i fiskalnej kompensacji załamania popytu, niż był w 2008 r. Wtedy większość państw borykała się z zaburzeniami równowagi, np. deficytami na rachunkach obrotów bieżących i zadłużeniem w walutach obcych. Dziś tych problemów nie ma, co daje znacznie większą swobodę reagowania na kryzys. Możemy na przykład wykorzystywać bank centralny, aby finansowanie programów pomocowych szło gładko. Gdybyśmy musieli bardziej przejmować się kursem walutowym, takiej możliwości byśmy nie mieli. Polska i Węgry wykorzystują tę swobodę w korzystaniu z instrumentów pomocowych w większym stopniu niż pozostałe kraje regionu i to jest najważniejsza część odpowiedzi na pytanie, dlaczego w naszej ocenie mają nieco lepsze rokowania. Drugą kwestią jest struktura gospodarek. W Polsce sektor motoryzacyjny, w którym doszło do głębokiego załamania popytu, nie odgrywa takiej roli, jak na przykład na Węgrzech. Ale przyznaję, że precyzja naszych prognoz jest niewielka. Wystarczy, że ograniczenia aktywności ekonomicznej będzie trzeba utrzymywać dłużej, niż założyliśmy, albo że będzie je trzeba wprowadzić ponownie, a recesja będzie dużo głębsza.

Polska odważnie korzysta z pola manewru w polityce fiskalnej i pieniężnej. Ale czy robi to skutecznie, efektywnie?

Poza większym wzmocnieniem służby zdrowia i sanepidu warto byłoby się zastanowić nad większą selektywnością pomocy. Kryzys niektórych branż nie dotknął wcale, w inne zaś uderzył z ogromną siłą. Z tego powodu rozwiązania uniwersalne, adresowane do wszystkich przedsiębiorstw mogą być niesprawiedliwe i nieefektywne. Ale tu trzeba iść na pewien kompromis, bo jednocześnie administracja musi szybko radzić sobie z dystrybuowaniem pomocy, a patrząc z tej perspektywy, najprostsze rozwiązania są najlepsze. Z drugiej strony z pewnością wdrażaniu pakietów antykryzysowych nie sprzyja mieszanie ich w procesie legislacyjnym z przepisami wyborczymi.

Rząd powinien szukać jakichś oszczędności, żeby sfinansować priorytetowe dziś wydatki antykryzysowe, czy też nie czas teraz na przejmowanie się deficytem sektora finansów publicznych, nawet jeśli miałby on skoczyć do 10 proc. PKB, jak oczekuje część ekonomistów?

Na pewno nie trzeba rzucać pieniędzy w piach, pomoc musi być ukierunkowana. Poza tym to jednak nie jest czas na szukanie oszczędności czy podnoszenie podatków. W najbliższym czasie priorytetem będzie dbanie o stabilność systemu finansowego, ograniczanie bankructw firm. Powrót do normalności w polityce fiskalnej to jest temat na później. Już teraz jednak potrzebne jest bieżące informowanie o prawdziwym stanie finansów publicznych. Jednocześnie dobrze byłoby także przedstawić jasną ścieżkę powrotu do normalnego działania reguły wydatkowej – naturalnym momentem byłaby odbudowa PKB do poziomu z końca 2019 r.

Polski rząd, podobnie jak większość w Europie, postawił na pomoc dla firm, aby utrzymały zatrudnienie. W USA z kolei rząd skoncentrował się na pomocy dla bezrobotnych. Część ekonomistów uważa, że ten amerykański model zapewni szybsze ożywienie, bo nie będzie skutkował sztucznym podtrzymywaniem zatrudnienia w firmach, których modele biznesowe zostaną przez kryzys trwale podkopane.

Problem w tym, że nikt nie wie, jakie będą konsekwencje kryzysu. Na pewno nie miałoby sensu hibernowanie stanu gospodarki z 2019 r. na wiele lat. Ale na razie mówimy o hibernowaniu na kilka miesięcy. Jest jasne, że w tym czasie w niektórych branżach dojdzie do istotnych i trwałych zmian. One mogą wynikać np. z tego, że nauczymy się pracować zdalnie. Ale jakie to będą dokładnie zmiany i jaką będą miały skalę, nie wiadomo. Dlatego wykorzystywanie obecnej sytuacji do prowadzenia polityki przemysłowej, do wybierania przez państwo zwycięzców w szczycie kryzysu, byłoby moim zdaniem ryzykowne. Istnieje natomiast stosunkowo proste kryterium, które pozwala unikać takich dylematów. Jeśli do jakichś branż lub firm było trzeba dopłacać przed kryzysem, trudno oczekiwać, że po kryzysie to się zmieni.

Czy należy rozumieć to tak, że z instrumentów antykryzysowych nie powinny korzystać na przykład kopalnie? Kryzys trzeba wykorzystać do racjonalizacji zatrudnienia w tym sektorze i uwolnienia kadr na potrzeby tych branż, które mają szansę na rozkwit?

Ten proces w Polsce i tak jest nieuchronny. Na szczęście górnicy i regiony zależne od nierentownych kopalni mogą liczyć na mechanizm „Solidarnej i sprawiedliwej transformacji" – program wdrażany przez UE, a także EBOR. Ważne jest, aby odejście od działalności ekonomicznie i środowiskowo nieracjonalnej było jak najmniej bolesne społecznie.

Powiedział pan, że inaczej niż podczas kryzysu sprzed ponad dekady Polska może korzystać z niekonwencjonalnej polityki pieniężnej, nie narażając się na ryzyko załamania waluty. A czy nie obawia się pan, że ta polityka doprowadzi do nadmiernej inflacji?

Zdziwiłbym się, gdyby w najbliższych latach inflacja była na świecie dużym problemem. Granica między polityką pieniężną i fiskalną zatarła się już po ostatnim kryzysie, choć wtedy tylko w krajach rozwiniętych. Obawy, że będzie to miało silny wpływ na inflację, nie sprawdziły się. Teraz po te same instrumenty sięgnęły kraje rozwijające się. Ryzyko, że antykryzysowa polityka banku centralnego wystraszy inwestorów, osłabi walutę i doprowadzi do nadmiernej inflacji, z pewnością jest w Polsce i na Węgrzech większe niż na Zachodzie, ale nie demonizowałbym tych działań, pod warunkiem że zachowane będą podstawowe zasady niezależności banków centralnych. Wiemy zresztą, co robić, gdy inflacja się pojawia, a nie bardzo wiemy, jak radzić sobie ze spiralą deflacyjną. Z tego powodu większym zagrożeniem wydają mi się obecnie tendencje deflacyjne niż inflacyjne na świecie.

Teraz polski rząd skupiony jest na podtrzymaniu płynności firm i ochronie pracowników przed zwolnieniami. Czy sądzi pan, że w kolejnych miesiącach dojdą nowe wydatki, że będzie trzeba jakoś pobudzać popyt w gospodarce?

Można liczyć na to, że aktywność ekonomiczna w dużej mierze odrodzi się sama. Naszej gospodarce nie można odmówić zdolności do adaptacji. Nie jest to monokultura przemysłowa czy usługowa, spory jest rynek wewnętrzny. To wszystko pomaga radzić sobie ze wstrząsami. Można też oczekiwać, że ten kryzys, jak każdy, będzie stwarzał nowe szanse. Główną rolę w ich wychwytywaniu będzie – jak zwykle – pełnił sektor prywatny, pod warunkiem że będzie w stanie znaleźć finansowanie w sektorze bankowym i na rynku kapitałowym.

O jakich szansach pan myśli?

Pojawi się popyt na nowe usługi związane na przykład z wymogami sanitarnymi. W Polsce, tak jak na całym świecie, rośnie też świadomość, że potrzebna jest większa dywersyfikacja źródeł dostaw produktów i usług. To również może być okazja dla wielu polskich przedsiębiorstw. Globalne koncerny zastanawiają się, czy warto koncentrować całą produkcję i zaplecza techniczne w Azji. Część z nich może przenieść zakłady i biura do Europy Środkowo-Wschodniej, która już wcześniej przyciągała dużo takich inwestycji. Szanse otwierają się też przed administracją publiczną. Jeszcze z czasów pracy w MF pamiętam, że wyzwaniem w cyfryzacji administracji była zawsze kwestia świadomości społecznej. Nawet jeśli pewne usługi publiczne lub procedury były dostępne w internecie, ludzie nie zawsze chcieli z tego korzystać. Programy pomocowe, do których akces trzeba zgłosić przez internet, będą katalizatorem społecznej akceptacji korzystania z e-urzędów.

CV

Dr Mateusz Szczurek jest zastępcą dyrektora Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju i głównym ekonomistą tej instytucji w Europie Środkowo-Wschodniej. Zasiada w Europejskiej Radzie Budżetowej. W latach 2013–2015 był ministrem finansów, a wcześniej głównym ekonomistą ING Banku Śląskiego. Tytuł doktora ekonomii zdobył na Uniwersytecie w Sussex.

EBOR jest kolejną instytucją międzynarodową, m.in. po Komisji Europejskiej, której prognozy sugerują, że wywołana pandemią Covid-19 recesja będzie w Polsce stosunkowo łagodna. Z czego to wynika?

Ocena, czy recesja będzie łagodna, zależy od tego, jaki przyjmiemy punkt odniesienia. Jeśli porównamy nasze obecne prognozy do tych z listopada, sprzed pandemii, to w przypadku Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej rewizja jest większa niż w przypadku ogółu państw, w których działa EBOR. To wynika z tego, że powiązania centralnej Europy z resztą świata są bardzo silne. Globalna recesja i zaburzenia w handlu międzynarodowym są dla tego regionu bolesne. Do tego wśród państw, w których działa EBOR, Polska zalicza się do najbogatszych. Z tym zaś wiąże się struktura konsumpcji. W bogatszych krajach większy jest udział wydatków na dobra dyskrecjonalne, na które popyt załamał się teraz w większym stopniu niż na dobra pierwszej potrzeby.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację