Robert Grey: Dotknął mnie ostracyzm

Fake news spowodował, że utraciłem niemal wszystko, co budowałem przez 30 lat – mówi Robert Grey, były wiceministrem spraw zagranicznych w rozmowie z Bogusławem Chrabotą.

Aktualizacja: 24.08.2020 06:13 Publikacja: 23.08.2020 21:00

Robert Grey: Dotknął mnie ostracyzm

Foto: Rzeczpospolita/ Robert Gardziński

Minęły cztery lata od kiedy po publikacjach prasowych m.in. w „Rzeczpospolitej” stracił pan stanowisko w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Jak od tamtej pory układały się pańskie losy?

To czego doświadczyłem w XXI wieku to prawdziwa droga Hioba, niewątpliwy ostracyzm, utrata dorobku zawodowego, przyjaciół i reputacji. Wiele osób mimo osobistego dystansu wobec publikacji szybko się ode mnie odwróciło. W skrócie – ostatnie 4 lata poświeciłem na walkę o prawdę i odbudowę mojego dobrego imienia.

Twierdzi pan, że został pan poszkodowany przez publikacje w mediach. W jaki sposób panu zaszkodziły?

Śmierć cywilna to właściwe określenie. Elementarny brak etyki i rzetelności dziennikarskiej autorów prześcigających się w pomówieniach, którzy nawet nie występowali o moje stanowisko, miał ogromny negatywny efekt. Siłą przekazu medialnego jest dzisiaj jego szybkość i nieograniczony zasięg. W sytuacjach gdy przekaz opiera się na fake newsie, poszkodowane jest także dobro społeczne, powodując np. straty gospodarcze. To ma nawet większe znaczenie niż indywidualna szkoda jednej osoby. Kiedy myślę o swoich losach, widzę analogię z historią Hellé Nice – pierwszej zdobywczyni Women’s Grand Prix w zawodach Formuły 1. U szczytu sławy pomówił ją o współpracę z Gestapo ulubieniec Monako Louis Chiron. Jego słowa padły publicznie podczas przyjęcia. Oczywiście, pomówienie było bezpodstawne, ale życie kobiety z dnia na dzień legło w gruzach. Już nigdy nie wystartowała w zawodach; zostawili ją przyjaciele, rodzina. Zmarła w biedzie w 1983 r. Dopiero kilka lat temu BBC opublikowało dokumenty, z których wynika, że powodem pomówienia była zawiść o sukcesy kobiety na męskim podwórku.

Czuje się pan ofiarą mediów czy polityki?

Mój przypadek pokazał, że prestiżowe media publikowały fake news na mój temat bez uwierzytelnienia informacji, stając się narzędziem w nagonce. Naturalnie nasuwa się wniosek, czy czasami intensywne publikacje nie pojawiają się na czyjeś zamówienie by w anonimowy sposób pozbywać się niewygodnych osób?

Czyli zawinili dziennikarze.

Wielu obserwatorów, nie tylko w Polsce, zauważyło, że nie wytoczyłem pozwu żadnemu dziennikarzowi. Zrobiłem to świadomie, mimo że cześć z nich zasługiwała na procesy karne. Dziennikarstwo opiera się na zaufaniu społecznym. Rzetelne dziennikarstwo jest filarem demokracji. Dziennikarze zapominają zbyt często o sile słowa pisanego. Społeczeństwo potrzebuje wsparcia w postaci rzetelnej, wiarygodnej informacji. Zwykły człowiek nie jest w stanie odróżnić, co jest prawdziwe, a co nie. W jaki sposób obywatel ma podejmować decyzje? To ogromna choroba cywilizacji.

Postanowił pan jednak walczyć o swoje imię w sądzie.

To była jedyna opcja obrony, a także przeciwwaga dla skierowanych we mnie ataków. Podczas procesów nie szukałem rozgłosu w mediach, a jedynie sprawiedliwości. Moja sprawa udowodniła, że w przestrzeni publicznej trudno jest funkcjonować „poza układem”. Po ataku w mojej obronie nie stanęły żadne instytucje państwowe.

Jak się skończyły te sprawy?

Wygrałem wszystkie wniesione sprawy, w wyniku czego otrzymałem publiczne przeprosiny. Jednakże późna sprawiedliwość, która nadchodzi po prawie czterech latach, nie jest sprawiedliwością – w tym miał rację William Gladstone. Powinniśmy wprowadzić ustawowe narzędzia do rozpatrywania spraw o ochronę dóbr osobistych w trybie natychmiastowym. Przed sądem wykazałem swą „niewinność”, co brzmi absurdalnie, gdyż nigdy nie miałem zarzutów, a wyłącznie medialne pomówienia – musiałem dowodzić, że nie jestem wielbłądem.

Jak z dzisiejszej perspektywy widzi pan publikacje z tamtych czasów? Czy były uzasadnione?

Dla aranżujących atak medialny na mają osobę zapewne było to uzasadnione, gdyż celem było odsunięcie mnie od funkcji wiceministra w kluczowym resorcie z odpowiedzialnością za dyplomację ekonomiczną. Wykonano to skutecznie. Atak na mnie był niewspółmiernie silny do realnego znaczenia mojej osoby, zwłaszcza że deklarowałem apolityczność. Był „szyty” na miarę osoby piastującej znacznie wyższe, kluczowe politycznie stanowisko. To powinno dać do myślenia, z czym wtedy mieliśmy do czynienia, a także przez analogię rozpoznać pewne zachowania, które obecnie obserwujemy przy wschodniej granicy. Rozumiem zainteresowanie dziennikarzy moją osobą jako wracającym do kraju Polonusem. Niemniej zamiast wpisywać się w nagonkę należało rzetelnie prowadzić ze mną rozmowę. Byłem otwarty na dialog, a przede wszystkim byłem gotów przedstawić plan pracy w MSZ, nad którym pracowałem.

Czym się pan od tamtych czasów zajmował?

Większość tego czasu poświeciłem na sprawy sądowe i odbudowę dobrego imienia w Polsce. Prace, w których mógłbym wykorzystać swój potencjał, były poza moim zasięgiem. Żyjemy w czasach, gdzie większość ludzi nie chce mieć do czynienia ze sprawami, które mogą im zaszkodzić. Paraliżuje ich strach. Internet jest zalany pomówieniami, mową nienawiści. W wyniku moich doświadczeń przygotowałem międzynarodowy projekt, który – mam nadzieję – będzie skutecznym narzędziem by zrozumieć zagadnienie fake newsów. Założyłem Fundację United Against Fake News (UAFN). Prowadzę także własna firmę doradztwa gospodarczo-politycznego.

Dlaczego zdecydował się pan pozostać w Polsce?

Zawsze mam możliwość powrotu do drugiego domu, którym są Stany Zjednoczone, ale Polska jest moją Ojczyzną, do której świadomie wróciłem i nikt nie zmusi mnie do jej opuszczenia, nawet w tak trudnej sytuacji, w jakiej znalazłem się wraz z rodziną. Poza tym nie ma powodu dla którego miałbym opuścić Polskę, wręcz przeciwnie.

Czy istniała jakaś tajemnica Roberta Greya, która kryła się za pańską sprawą?

Oczywiście, że nie. Tajemnicą pozostaje natomiast to, że żadne media nie opisały mojej skuteczności w MSZ. Na swój temat przeczytałem wszystko, co autorom wpadło do głowy bez zwrócenia uwagi na wzajemnie wykluczające się fakty. Zabrakło oczywistego – oceny mojej pracy w funkcji wiceministra. Na ten temat nie ma ani jednej publikacji. Zgrabnie ominięty jest również fakt, ze w okresie ataków medialnych, moja małżonka odpowiedzialna była za walkę z korupcją w sektorze zbrojeniowym w kraju i na świecie. Z powodu artykułów na mój temat, małżonka została odsunięta od wykonywanych zadań. Daje do myślenia, że obydwa wątki zostały pominięte przez dziennikarzy śledczych.

Jakie były pańskie losy w USA przed powrotem do Polski?

Decyzję o wyjeździe z Polski podjęli moi rodzice, gdy miałem 13 lat, którzy w latach 80. wyemigrowali za lepszym życiem na Zachód. Od lat istnieje prosta formuła – rodzice poświęcają swoje marzenia i życie celem polepszenia bytu swoich dzieci. Setki tysięcy polskich rodzin przeżyło to na własnej skórze i ciężką pracą osiągnęli imponujące sukcesy. Stad też niepojęty był dla mnie atak pod względem kwestionowania tego, co osiągnęli moi rodzice lub tego co osiągnąłem samodzielnie, tylko dlatego że pochodziłem z niezamożnej, polskiej rodziny. Paradoksem jest, że wszystkie rządy od 1989 r. zachęcały Polaków do powrotu zza granicy, a kiedy – to mój przypadek – zdecydowałem się na powrót, skończyło się to katastrofą. Otrzymałem wiele maili od rodzin rozsianych po świecie ze wsparciem, ale także z wątpliwościami co do pomysłu powrotu do Polski. To kolejny efekt ataku na mnie.

Kto albo co pana skłoniło do powrotu do ojczyzny? Robił pan przecież karierę w USA.

Moja decyzja była związana z poczuciem, że należy wykorzystać na rzecz Polski doświadczenie, które zdobyłem za granicą. Gdy nastąpiły zmiany w funduszu ONZ, dla którego wtedy pracowałem w Nowym Jorku, zacząłem otrzymywać oferty pracy m.in. w Genewie. Jednego wieczoru padło pytanie od małżonki, że skoro mamy się przenieść do Europy, to może przyszedł czas, by wrócić do Warszawy.

Jakie kompetencje przyniósł pan ze sobą?

Zręczność negocjacyjna oraz budowanie partnerstw na szczeblu międzynarodowym pomagały mi codziennie w każdej pracy, w relacjach gospodarczych, przy budowie partnerstw publiczno-prywatnych czy w relacjach zewnętrznych. Za wieloletnim doświadczeniem stały skuteczne narzędzia i sprawdzone know-how jak je wykorzystywać. W czasach pracy w ONZ współtworzyłem projekt realizowany przez Teda Turnera, który w celu wzmocnienia organizacji zadeklarował w formie partnerstwa prywatnego sektora miliard dolarów. Dzięki tej pracy poznałem wielu wybitnych ludzi. Była to świetna lekcja.

Jakie były pańskie plany w roli wiceministra spraw zagranicznych?

Przede wszystkim zajmowało mnie to, w jaki sposób można wykorzystać placówki dyplomatyczne na świecie do wzmocnienia naszego kapitału gospodarczego. Do realizacji powyższego celu pragnąłem zaangażować kompetentnych ludzi, którzy nie tylko mają wiedzę, ale też są obyci w świecie, posiadają skuteczny network. W MSZ spotkałem wielu wartościowych współpracowników. System organizacji często tłamsi takie jednostki, nie daje szans działania i rozwoju. Polityka personalna jest ogromnie ważna i  źle wychodzi, gdy zarzadzanie jest zastępowane rządzeniem. Pragnąłem budować zespół ludzi oparty na kompetencjach krajowego biznesu, bo te relacje są aktualnie niewystarczające. Niestety publikacje medialne przerwały realizację tych planów.

Czy to znaczy, że koncentrował się pan na relacjach z USA?

Pomimo takich sugestii w mediach nie zajmowałem się wyłącznie Stanami Zjednoczonymi. Moim głównym zadaniem była dyplomacja ekonomiczna w wymiarze globalnym, a politycznie w obszarze Ameryk, Azji i Pacyfiku, a więc ogromnego obszaru, w którym Polska mogła próbować walczyć o pozycję globalnego lidera w relacjach gospodarczych miedzy pomiędzy Wschodem a Zachodem. W wymiarze ekonomicznym intensywnie pracowałem nad pozycją Polski w projekcie Nowego Jedwabnego Szlaku, tzw. Grupy 16+1, co mogło być świetnym projektem z perspektywy planów Inicjatywy Trójmorza, która do dzisiaj jest dla mnie kluczowym i najważniejszym strategicznie dla Polski gospodarczym partnerstwem.

Jak pan oceniał dotychczasową dyplomację ekonomiczną MSZ?

Przyjęta strategia dyplomacji ekonomicznej reprezentowała słuszne kierunki mające na celu wsparcie polskiej gospodarki na świecie. Uczestniczyłem w pracach stworzenia mechanizmów wsparcia. Organizowałem misje gospodarcze i z wielką satysfakcją obserwowałem polskich przedsiębiorców współpracujących z korpusem dyplomatycznym. Sygnalizowałem, co koniecznie trzeba wprowadzić, aby usprawnić system. Ówczesny model w rzeczywistości nie był sprawny zarówno po stronie biznesu jak i dyplomacji – te dwie strony nie do końca rozumiały się. A niemożliwe jest prowadzenie dyplomacji ekonomicznej państwa, gdy pomiędzy resortami odpowiedzialnymi za wzmocnienie gospodarki państwa na świecie nie ma komunikacji.

Jak chciał ją pan naprawić?

Innym podejściem do realizacji strategii. Dyplomacja to przede wszystkim relacje międzyludzkie, dlatego zależało mi, aby zespół składał się  z fachowców. Stawiałem na kompetencje. Eksperci w MSZ maja ogromną wiedzę i przygotowanie, ale często nie są asertywni, odważni, gdyż system organizacji im na to nie pozwala. Nie byłem zwolennikiem zwalniania osób, tylko dlatego, że ktoś wcześniej pracował z moim poprzednikiem. Wiedza instytucjonalna jest ogromnie ważna. W strategicznych sektorach takich jak dyplomacja czy wojsko, utrata wiedzy instytucjonalnej osłabia bezpieczeństwo państwa. Brakowało mi również mechanizmów niezbędnych do wyciągania konsekwencji, np. refleksji dlaczego nie udał się projekt, na którym nam zależało. Chciałem rozumieć zachodzące procesy w MSZ, więc nie uciekałem od analizy krytycznej. Ponadto, co dziś jest szczególnie wyraźne, nie wykonano zasadniczej pracy w celu rozwijania wspólnych strategicznych więzi gospodarczych z naszymi sąsiadami na wschodzie, z Ukrainą i Białorusią. Na pewno dziś różniłaby się pozycja Polski jako uczestnika międzynarodowego dialogu na temat Białorusi.

Skąd brał pan wzorce?

Wychowanie w czasach komuny, a potem dorastanie w kapitalizmie uczy więcej niż niejedna uczelnia na świecie. Edukację zdobywałem w USA, studiując kierunki interdyscyplinarne. Pierwsze kroki w życiu zawodowym również podjąłem w USA, gdzie zasady współpracy i debatowania wdraża się od dziecka poprzez system edukacji. Miałem szczęście do wspaniałych przełożonych i mentorów. Uczyłem się od nich i uczę się nadal. Obserwuję, analizuje świat i wydarzenia. Za Oceanem liczy się otwarty umysł i fachowość. Tam ceni się człowieka za jego kompetencje, a nie za przynależność polityczną. Podejmując się roli wiceministra, zdawałem sobie sprawę, jaki obowiązek spoczywa na moich barkach.

Dlaczego nie wyszło?

Funkcję wiceministra pełniłem dwa miesiące, ale wcześniej byłem doradcą politycznym przez około sześć miesięcy. Można powiedzieć, że nie wyszło, bo być może coś wychodziło zbyt dobrze. Ocenę zostawiam tym, którzy rzetelnie przeanalizują okoliczności mojego odwołania.

Jak pan ocenia obecne działanie służb podległych MSZ w dziedzinie, którą pan się zajmował?

Bez zmian. Jako obserwator środowiska międzynarodowego nie widzę naszych większych sukcesów gospodarczych. Jestem na bieżąco w relacjach z przedstawicielami organizacji międzynarodowych. Niestety nie wykorzystujemy potencjału budowy silnej gospodarki na świecie.

Czy kurs w polityce zagranicznej należałoby zmienić?

Osobiście brakuje mi efektywności wdrażania oraz zrozumienia strategii długookresowej dyplomacji ekonomicznej, w tym kursu całościowej polityki zagranicznej. Nie rozumiem, w jakim kierunku zmierza kraj, jaką gospodarką planujemy być za 20-30 lat. Obawiam się, że większość społeczeństwa również tego nie rozumieją, w tym przedsiębiorcy. Komunikat społeczny powinien być jasny. Jeżeli nasz potencjał krajowy wskazuje, że za 10-20 lat nasza gospodarka rozwinie się w dziedzinach X, Y, Z, to stawiajmy nasze cele globalne w taki sposób, aby po pierwsze zabezpieczyć nasz udział w świecie w tych dziedzinach, a po drugie myślmy o realnym rozwoju. Nie myślmy o duplikacji Doliny Krzemowej, ale już transfer nowoczesnych technologii do polskich przedsiębiorstw w globalnym łańcuchu dostaw powinien być priorytetem. Bądźmy odważniejsi w podboju świata. Mamy ekspertów, młodzież głodną rozwoju, jednak ilość patentów czy wsparcie rządowe wynalazków są w opłakanym stanie. Sumując – zróbmy porządek myśli gospodarczej na swoim podwórku.

Opozycja krytykuje polski rząd za uległość wobec USA. Ma rację?

Członkostwo w NATO daje nam poczucie bezpieczeństwa militarnego i stawia wysoko poprzeczkę jako partnera w pełni odpowiedzialnego za bezpieczeństwo poza granicami kraju. Nie nazywałabym tego uległością. Polemika wynika z braku zrozumienia wielu czynników. Warto też zauważyć, że najwięcej Polonii na świecie mieszka w USA.

Jak powinna się ustawić Polska w konfrontacji USA z Chinami?

USA to historycznie kluczowy partner Polski. Stanowią nasza podporę od gospodarki do bezpieczeństwa. Nic jednak nie wyklucza budowania dobrych relacji gospodarczych z Chinami. Wydaje się oczywiste, że może to tylko wzmocnić nasze sojusznicze więzi z USA i innymi partnerami, a także pozwoli merytorycznie zasiadać przy stole w sytuacjach, w których nie ma USA lub innych strategicznych państw. Dywersyfikacja dyplomacji ekonomicznej wzmocni pozycję Polski jak np. „Pas i Szlak”. Warto dokonać korekty relacji gospodarczych z Rosją oraz rozszerzyć relacje gospodarcze z Ameryką Południową i Afryką.

Rada dla nowego ministra spraw zagranicznych?

Potrzeba nam wizji skutecznej polityki zagranicznej oraz możliwości doboru kompetentnych kadr, dzięki którym nowy wymiar dyplomacji zostanie zrealizowany.

Minęły cztery lata od kiedy po publikacjach prasowych m.in. w „Rzeczpospolitej” stracił pan stanowisko w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Jak od tamtej pory układały się pańskie losy?

To czego doświadczyłem w XXI wieku to prawdziwa droga Hioba, niewątpliwy ostracyzm, utrata dorobku zawodowego, przyjaciół i reputacji. Wiele osób mimo osobistego dystansu wobec publikacji szybko się ode mnie odwróciło. W skrócie – ostatnie 4 lata poświeciłem na walkę o prawdę i odbudowę mojego dobrego imienia.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem