Przedłużające się liczenie głosów, niepełne składy komisji i kłopoty z nowymi urnami – tak wyglądała rzeczywistość w wielu lokalach. A wybory po raz pierwszy przeprowadzono według ordynacji znowelizowanej w styczniu przez PiS.
Jedną z kluczowych zmian było zastąpienie każdej z odwodowych komisji dwiema, z czego jedna przeprowadza głosowanie, a druga liczy głosy. – W komisjach są też osoby starsze, które wieczorem są zmęczone. Trzeba świeżej siły do liczenia głosów – argumentował w 2017 roku potrzebę zmian Jarosław Kaczyński. I to ona miała stać się powodem największych problemów.
Tak wynika z relacji, które zamieszczały lokalne media. Można w nich przeczytać, że drugie komisje przystępowały do liczenia głosów dopiero nad ranem. A ponieważ wiele lokali mieści się w szkołach, musiały kontynuować liczenie na korytarzach.
Te obserwacje potwierdza monitoring, który w 270 obwodach przeprowadziła Fundacja Batorego z Komitetem Obrony Demokracji, Akcją Demokracja, Watchdog Polska i Kampanią Przeciw Homofobii. – Rzeczywiście problemy sprawiało przekazywanie materiałów z jednej komisji do drugiej. Jeden z obserwatorów zanotował, że protokół podpisano o godz. 3.15, czyli do liczenia głosów przystąpiono 6 godzin po zamknięcia lokali – mówi Joanna Załuska, szefowa działu „Demokracja forumIdei" Fundacji Batorego.
Dlaczego aż tyle to trwało? Zgodnie ze znowelizowanym kodeksem podczas przekazywania materiałów, czyli m.in. niewykorzystanych kart do głosowania, obie komisje muszą wspólnie je przeliczyć, co rodzi ryzyko błędów.