Każdy dobry Polak musi wiedzieć, jaka jest rola Kościoła, musi wiedzieć, że poza nim jest – jeszcze raz to powtarzam – nihilizm. I ten nihilizm my odrzucamy, bo nihilizm niczego nie buduje, nihilizm wszystko niszczy – mówił w sobotę Jarosław Kaczyński podczas konwencji programowej PiS. Nikt po tych słowach nie może mieć wątpliwości, że prezes partii rządzącej usiłuje wziąć Kościół jako zakładnika w kampanii wyborczej.
Pomijając wszystko inne, ta wypowiedź jest nieprawdziwa. W samym PiS znaleźć można zdeklarowanych ateistów – czy są wobec tego nihilistami? Jeśli tak – to co robią w partii rządzącej, która z nihilizmem chce walczyć? Jeśli nie – to znaczy, że twierdzenie, iż poza Kościołem jest tylko nihilizm, jest po prostu nieprawdziwe. Ale przywdziewanie przez Jarosława Kaczyńskiego szat głównego obrońcy Kościoła oznacza wciągnięcie tego ostatniego do ostrego sporu politycznego.
Utożsamienie Kościoła i PiS ma bowiem daleko idące konsekwencje. Przytulanie się rządzących do Kościoła prowadzić ma bowiem do sytuacji, w której krytyka PiS będzie utożsamiana z krytyką Kościoła, a atak na PiS staje się atakiem na religię. PiS na tym sporo zyskuje, otrzymuje bowiem wyższą, nadprzyrodzoną sankcję swoich rządów.
Kościół może jednak wyłącznie stracić. Jest on bowiem katolicki, czyli powszechny. Niesie dobrą nowinę wszystkim, bez względu na narodowość czy kolor skóry, bez względu na to, czy głosują na Konfederację, PiS, PSL, PO czy SLD. Kościół – co podkreślał Jan Paweł II – nie głosi żadnych politycznych tez. Sferą jego działalności jest i powinna być metapolityka – troska o poszanowanie ludzkiej godności i podstawowych praw człowieka. Kościół prowadzący bieżącą politykę porzuca głoszenie ewangelii na rzecz głoszenia ideologii – jedynej słusznej prawdy, z odpowiedziami na każde pytanie i brakiem tolerancji dla jakichkolwiek wątpliwości. Kościół upolityczniony to nie Kościół Boga Miłosiernego, ale surowego sędziego. Ale przede wszystkim to nie Kościół powszechny.
Zbytnie upolitycznienie Kościoła w każdym demokratycznym kraju jest problemem, ale w Polsce może mieć szczególnie opłakane konsekwencje. PiS nie będzie rządzić wiecznie, a polityczni przeciwnicy mogą chcieć wziąć na Kościele zemstę. A jeśli PiS będzie rządzić kolejne cztery lata, następne wybory zmienią się w totalne starcie ideologiczne, gdzie religijna prawica ścierać się będzie z postępową i liberalną lewicą. Kto wygra, nie będzie brał jeńców. Paradoksalnie więc zbytnie zbliżenie Kościoła i PiS może w przyszłości przyspieszyć proces laicyzacji i doprowadzić do polskiej wersji turbozapateryzmu.