Gra o sumie chińskiej

Szczyt G20 jeszcze nie zdążył na dobre się zacząć, a tak naprawdę nie łatwo powiedzieć, czy jego wpływ na świat będzie w jakikolwiek sposób znaczący

Aktualizacja: 03.09.2016 14:35 Publikacja: 03.09.2016 14:33

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

Pierwsze spotkanie przywódców dwudziestu największych państw oraz organizacji globu odbyło sie 8 lat temu w Waszyngtonie. Rozmowy z listopada 2008 roku toczyły się kilka tygodni po upadku banku Lehman Brothers. Wokół wybuchały kolejne finansowe bomby, a grupa dwudziestu starała się wyjść na przeciw nowym wyzwaniom świata.

Rok później Barack Obama razem z ówczesnym premierem Wielkiej Brytanii Gordona Brownem z dumą mówił o środkach, które pokonają wielki krach nowej ery. Dziś ten sam sojusz nie jest taki sam jak kiedyś. Wielka Brytania wiezie ze sobą Brexit, narastające nastroje wrogości wobec cudzoziemców oraz nową szefową rządu,  która wciąż nie wiele, jak poradzić sobie z napływem kapitału z Chin. Kraju, którego rosnące zainteresowanie Europą może nie mieć jedynie ekonomicznego wymiaru. Wielka Brytania także nie trzymała się dotychczasowego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi pod względem nieangażowania się w działalność chińskiego banku AIIB. Wśród grupy dwudziestu już jedynie Japonia pozostała przy bojkocie nowej organizacji. Nawet Justin Trudeau, którego Kanada uparcie wytykała Pekinowi łamanie praw człowieka, przywiózł do Chin chęć akcesu do AIIB.

Historia zatacza koło, a zagraniczna prasa komentuje chińskie podejście do reguł gry nazywanych "win - win" jako "jak wypada orzeł, wygrywamy, a jak reszka, wy przegrywacie". Dla Chińczyków nie istnieje sytuacja, w której można by dobrowolnie zrezygnować z sukcesu. Tym bardziej, że niezgodę dotychczasowych partnerów można wykorzystać przeciwko nim.

Świat po chińsku przedstawia się następująco. USA ponosi winę za rozprzestrzenienie się niepokojów w świecie arabskim. Europa nie potrafi porozumieć się w kwestii uchodźców, a obywatelskie swobody i możliwość swobodnego pokonywania granic, oczko w głowie zachodnich demokracji, dziś oznacza kłopoty na liniach styku państw. Japonia ma się zachowywać (to dosłowny cytat z chińskiego ministra spraw zagranicznych) w kwestii sporów terytorialnych, a reszta świata nie wtrącać w to, co dzieje się na morzu Południowochińskim. Wreszcie Australia ostatnio też jest sprowadzana do pionu i nazywana w państwowych dziennikach państwem postępującej paranoi o własne bezpieczeństwo z rządem, który na dodatek zachowuje się jak policjant chcący przypodobać się Waszyngtonowi.

Interesy państw regionu ASEAN traktowane są w sposób kojarzący się z czasami cesarstwa. Pekin oznajmia swoje decyzje, a każdy sprzeciw to jedynie narażanie się na niełaskę hegemona. Szczyt G20 ma pozostać wolny od spraw przynależności terenów na spornym morzu, ale chińska prasa z dumą ogłasza już drugiego września, że 29 uczniów na wyspie Yongxing należącej do terenu polegającego dyplomatycznym kłótniom rozpoczyna naukę o regionie. Do dyspozycji na tym maleńkim skrawki terenu jest ośmioro nauczycieli i szkoła wybudowana za 5,5 mln dolarów w ciągu 18 miesięcy.

Świadkiem nowego rozdania w grze o tego rodzaju sumie na dwa dni stanie Hangzhou. Te same chińskie tytuły, które mówią to, o co prosi rząd, z dumą przerzucają się szczegółami zawartości zestawów prezentów dla pierwszych dam i dziennikarzy, które rozdawane są na szczycie. Warto w końcu podkreślać, że choć miasto-gospodarz nie dysponuje terenami pod uprawę warzyw czy owoców, znakomicie od wieków czują się tam jedwabniki, stąd jakość produkowanych przez nich nitek nie ulega dyskusji. Z Hangzhou tysiące gości rozwiozą wieść o tym cudzie natury i technologii w świat. A o resztę zatroszczą się państwowe organy, bo w końcu w obecnej grze geopolitycznej za zwycięzcę uważają się Chiny.

Pierwsze spotkanie przywódców dwudziestu największych państw oraz organizacji globu odbyło sie 8 lat temu w Waszyngtonie. Rozmowy z listopada 2008 roku toczyły się kilka tygodni po upadku banku Lehman Brothers. Wokół wybuchały kolejne finansowe bomby, a grupa dwudziestu starała się wyjść na przeciw nowym wyzwaniom świata.

Rok później Barack Obama razem z ówczesnym premierem Wielkiej Brytanii Gordona Brownem z dumą mówił o środkach, które pokonają wielki krach nowej ery. Dziś ten sam sojusz nie jest taki sam jak kiedyś. Wielka Brytania wiezie ze sobą Brexit, narastające nastroje wrogości wobec cudzoziemców oraz nową szefową rządu,  która wciąż nie wiele, jak poradzić sobie z napływem kapitału z Chin. Kraju, którego rosnące zainteresowanie Europą może nie mieć jedynie ekonomicznego wymiaru. Wielka Brytania także nie trzymała się dotychczasowego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi pod względem nieangażowania się w działalność chińskiego banku AIIB. Wśród grupy dwudziestu już jedynie Japonia pozostała przy bojkocie nowej organizacji. Nawet Justin Trudeau, którego Kanada uparcie wytykała Pekinowi łamanie praw człowieka, przywiózł do Chin chęć akcesu do AIIB.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Jarosław Kaczyński izraelskiego ambasadora wyrzuca, czyli jak z rowerami na Placu Czerwonym
Publicystyka
Nizinkiewicz: Tusk przepowiada straszną przyszłość. Niestety, może mieć rację
Publicystyka
Flieger: Historia to nie prowokacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Publicystyka
Kubin: Europejski Zielony Ład, czyli triumf idei nad politycznymi realiami