W zeszłym tygodniu warszawski Wojewódzki Sąd Administracyjny orzekł nieważność uchwały Rady m.st. Warszawy o wysokości opłat za odholowywanie źle zaparkowanych aut na strzeżony parking w 2017 r. Choć powinny uwzględniać koszty rynkowe takich usług, kilkakrotnie je przekraczały. Uchwałę zaskarżył dr Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich. Dodajmy, że zaskarżył podobne uchwały w innych miastach, a do Trybunału skierował przepisy, które uzależniają oddanie pojazdu dopiero po uiszczeniu opłat, co nadmiernie ogranicza prawo własności auta.

Po prawomocnym wyroku, jeśli miasto nie obroni tych rygorów w NSA, właściciele odholowanych aut mogą domagać się zwrotu opłaty, ale już widzę tę biurokratyczną drogę. Co z tego, że nawet te pieniądze ktoś odzyska, nikt przecież nie zwróci straconego czasu, nerwów. A wiem, co piszę, bo mojego auta też dopadli strażnicy warszawskiego magistratu, kiedy na kilka minut omyłkowo zaparkowałem za znakiem na pustej zresztą ulicy. Choć korzystałem z pomocy kolegi z samochodem, straciłem pół dnia brutalnie wyrwanego na jazdę do biura straży miejskiej, potem do banku, i w końcu na parking. A każde było w innym miejscu miasta. RPO martwi się, i słusznie, o arbitralne ograniczenia własności przez miejski samorząd, ale kto powie stop ograniczeniom wolności Bogu ducha winnych kierowców? Bo nikt nie uwierzy, że chodzi w tym okołosamorządowym biznesie o porządek na ulicach czy chodnikach. Zbliżająca się kampania samorządowa to dobra okazja, by się im przyjrzeć, ale przerosty biurokracji to zadanie nie tylko dla władz lokalnych, bo zwłaszcza rządu. Ważniejsze niż redukcja wiceministrów i nagród.