Korespondencja z Brukseli

Brak decyzji Donald Tusk uznał za błąd. - Nie rezygnujcie - zwrócił się z apelem do tych dwóch krajów. - Rozumiem waszą frustrację, ale UE to skomplikowany podmiot. Jestem pewien, że pewnego dnia zostaniecie członkami Unii - powiedział przewodniczący Rady Europejskiej. I podkreślił, że tych krajów nie można za nic obwiniać, bo wykonały zalecone im reformy, głównie sądownictwa. Poza tym Macedonia Północna doszła do bardzo trudnego porozumienia z Grecją i zgodziła się na zmianę nazwy, co miało być ostatnią przeszkodą na drodze do otwarcia negocjacji.

- Mają prawo poprosić o rozpoczęcie negocjacji już dzisiaj. Są gotowe. Niestety kilka państw UE nie jest - powiedział szef RE. Te kilka państw to Francja, Dania i Holandia. Paryż postawił weto, bo w ogóle chce powstrzymania na razie procesu rozszerzenia i przemyślenia, jak powinien on wyglądać. Dla większości krajów to geopolityczny błąd, bo nie uwzględnia interesów strategicznych UE i faktu, że w Bałkany Zachodnie są areną walki o wpływy między UE, Rosją, Turcją, a nawet Chinami. Nieco inne były motywacje Danii i Holandii. Co prawda u zarania ich sceptycyzmu też leżą powody polityki wewnętrznej i niechęć społeczna do rozszerzenia, ale one przyjmują argument, że negocjacje to jeszcze nie członkostwo. Uważają jednak, że Albania nie spełniła postawionych jej warunków dotyczących praworządności i gotowe były poprzeć negocjacje z samą Macedonią Północną. Tego jednak nie chciało kilka innych krajów UE, w tym Niemcy. Jak argumentowała Angela Merkel, choćby dlatego, że w Macedonii Północnej mieszka znacząca społeczność etnicznych Albańczyków. Zresztą rozdzielenie tej dwójki i tak nie przekonałoby Macrona, a w tej dziedzinie wymagana jest jednomyślność. Przywódcy uznali, że do sprawy wrócą jeszcze przed majem 2020 roku, na kiedy to zaplanowany jest w Zagrzebiu szczyt UE-Bałkany Zachodnie.

Przywołany przez francuskiego prezydenta argument budżetowy również był przedmiotem rozmów przywódców unijnego szczytu, ale jeszcze nie na tak gorącym etapie. Kierująca pracami UE Finlandia poważnie potraktowała wezwanie unijnego szczytu z czerwca o dokończenie w tym roku negocjacji nad budżetem UE na lata 2021-27 i dlatego przygotowała propozycję przedziału wydatków od 1,03 do 1,08 proc. dochodu narodowego brutto, w ramach którego przywódcy mieliby znaleźć możliwy do zaakceptowania poziom. Spotkało się to z krytyką wszystkich: Polska i inne kraju naszego regionu, czyli biorcy netto, są niezadowolone, że Finlandia chce ograniczenia propozycji Komisji Europejskiej opiewającej na 1,11 proc. DNB., Która i tak oznacza dla Polski wiele miliardów euro mniej niż w obecnym budżecie 2014-20. Z drugiej strony główni dawcy netto, jak Niemcy, Holandia, Szwecja, Austria, Irlandia i Dania mają pretensje, że budżet jest zbyt duży. One chciałyby maksimum 1 proc., a nawet 0,97 proc. DNB. To i tak oznacza zwiększenie ich składek, bo z UE wychodzi jedno z najbogatszych państw - Wielka Brytania - i inni będą musieli uzupełnić lukę tym spowodowaną.

Polska jako jeden z głównych beneficjentów chce oczywiście większych funduszy. - Jeśli chcemy więcej Europy, więcej wspólnego rynku, to musimy przeznaczyć na to środki. Potrzebne jest wyrównanie dopłat dla rolników i większy Fundusz Spójności - mówił Morawiecki. Jego taktykę krytykował Tusk. - Jak się będzie tylko demonstrowało, że się należy, to nic z tego nie wyjdzie. Ci co mają podjęcie pozytywne, ale wiedzą gdzie sięgnąć, to wygrywają. Ci co mówią że im się należy, ale nie specjalnie się przykładają do pracy, to dostają mniej - powiedział Tusk polskim dziennikarzom. Jego rząd w 2013 roku wynegocjował rekordowe środki dla Polski na poziomie ok. 90 mld euro.