Eskalacja przemocy jest niebezpiecznym zjawiskiem. Fizyczne ataki na księży czy chuligańskie akty wobec kapliczek, kościołów czy plebanii są, niestety, żniwem wcześniejszego języka pełnego nienawiści wobec katolicyzmu, który staje się coraz popularniejszy nie tylko po skrajnie lewej stronie sceny ideowej, ale powoli zatruwa media społecznościowe, zbliżając się do centrum. Jeśli pokazujemy związek między homofobicznym zachowaniem skrajnej prawicy a przemocą, którą obserwowaliśmy w Białymstoku, to nie sposób nie snuć analogicznego łańcucha przyczynowo-skutkowego między coraz ostrzejszym językiem, jakim mówi się o Kościele, i narastaniem antykatolickiej przemocy. Po Białymstoku byłem mocno krytykowany przez przedstawicieli lewicy za to, że zestawiałem przemoc symboliczną z przemocą fizyczną. Oczywiście każda z nich jest inna i jest między nimi wiele różnic. Ale coś je łączy. Atak na czyjeś uczucia religijne jest atakiem na to, co dla drugiego najważniejsze. Wiara to nie tylko kwestia praktyk, ale przekonania o porządku świata. Szanuję czyjeś uczucia religijne nie dlatego, że podzielam jego wiarę, ale dlatego, że szanuję jego człowieczeństwo, które wyraża się w jego wierze. Atakując jego wiarę, atakuję również jego człowieczeństwo. Dlatego użyłem terminu „przemoc symboliczna". Przemoc fizyczna wynika z podobnego odhumanizowania przeciwnika – nie biję kogoś, kogo uważam za bliźniego. Biję, bo nie uznaję jego człowieczeństwa. Nakręcanie się spirali agresji i nienawiści jest niezwykle niebezpieczne. Rodzi rany, które długo nie będą się mogły zabliźnić.

To jednak problem również dla Kościoła. Po każdym ataku pojawia się bowiem pokusa przyjmowania przez Kościół logiki wojennej. Wielu hierarchów i duchownych sprawia wrażenie, jakby było na ideologicznej wojnie. Tymczasem chrześcijaństwo – podkreślał to wiele razy Jan Paweł II – nie jest ideologią, czyli zbiorem słusznych poglądów na wszystko. Ataki wzmacniają mentalność oblężonej twierdzy: im mocniej nas biją, tym bardziej mamy rację. Pokój staje się niczym, wojna wszystkim. Wojna utwierdza nas w przekonaniu, że jesteśmy po dobrej stronie.

Pytanie tylko, czy taka postawa będzie atrakcyjna dla młodych Polaków. Zbyt często ortodoksja katolicka sprowadza się do rygoryzmu seksualnego. Niektórzy duchowni i hierarchowie wydają się mieć wręcz pewną obsesję seksualności. Wielu ludzi Kościoła ochoczo walczy z wrogami etyki i rodziny, obserwując jednak rzeczywistość, widzimy, że w miastach rozpada się niemal co drugie małżeństwo. Ale łatwiej głosić, że polskiej rodzinie zagraża gender i LGBT, niż stworzyć dobre duszpasterstwo dla małżeństw, uczyć młodych miłości i odpowiedzialności, a nie tylko walki z prawdziwymi i wyimaginowanymi wrogami. Już papież Franciszek w „Amoris laetitia" zauważał, że Kościół niewystarczająco przygotowuje ludzi do małżeństwa, w dodatku, podkreślając niemal wyłącznie jego prokreacyjną rolę, zapomina, że w tak zatomizowanym świecie nie do przecenienia są w małżeństwie przyjaźń i wzajemne wspieranie się na co dzień. Przed Kościołem więc ważna lekcja nauki miłości.

Obawiam się, że kolejne ataki będą kolejną wymówką, by tej lekcji nie odrobić.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95