Bolsonaro uważa media za przeciwników, wygrał zaś wybory, kontaktując się bezpośrednio z wyborcami za pomocą należącego do Facebooka komunikatora WhatsApp. Co ciekawe, obiektem szczególnych ataków padają dziennikarze gazety, która ujawniła, że nowo wybrany prezydent w kampanii prowadzonej głównie za pomocą mediów społecznościowych nie stronił od dezinformacji.
Fizyczne ataki na dziennikarzy to ostatnio norma również podczas protestów „żółtych kamizelek" we Francji. Nie tylko w Paryżu, ale też na prowincji manifestanci w poprzedni weekend atakowali reporterów, oskarżając ich, że zamiast informować o przebiegu protestów, kolaborują z prezydentem Macronem.
W ostatnim tygodniu swą krucjatę przeciwko tradycyjnym mediom prowadził – jak zawsze, na Twitterze – prezydent Donald Trump. Dziennikarzy nazywał obłąkanymi szaleńcami, a mainstreamowe media – wrogami ludu. Tradycyjnie też oskarżył krytyczne wobec niego media o to, że zamiast prawdą zajmują się upowszechnianiem fake newsów.
Także u nas media są uważane za wroga w polsko-polskiej wojnie. Zwolennicy dobrej zmiany od tzw. mainstreamowych mediów bardziej nienawidzą chyba tylko Donalda Tuska. Z kolei przeciwnicy PiS oskarżają media prawicowe o wszystkie nieszczęścia i najchętniej widzieliby ich bankructwo.
Faktem jest, że wiele z dzisiejszych przemian na świecie, wiele ludowych rewolucji – od Indii przez Amerykę Południową i USA aż po Europę – ma jeden wspólny punkt: niechęć do establishmentu, za którego część uważane są tradycyjne firmy medialne. Ferment społeczny w kolejnych społeczeństwach, głównie Zachodu, wynika z przekonania, że do kryzysu doprowadziły elity. Nie zbuduje się nowego porządku bez podważenia starych instytucji, a więc też i tradycyjnych mediów. Co ciekawe, we wszystkich raportach dotyczących działania rosyjskich farm trolli i dezinformacji, jaką na Zachodzie sieją agenci Putina, zawsze pojawia się jeden punkt: podważanie zaufania do tradycyjnych mediów. Ale nie można tego zjawiska sprowadzać wyłącznie do działania rosyjskiej propagandy.