System jest banalnie prosty - Koreańczycy dostają pozwolenie wyjazdu za granicę, rzadkość w kraju pod rządami trzeciego pokolenia dynastii Kimów, a następnie prawie wszystko, co uda im się wypracować, przekazywane jest do państwowej kasy. Pjongjang nazywa to podatkiem, ale rzeczywistości opłata bardziej przypomina haracz.

90 proc. zarobków wypracowanych przez grupę ok. 2600 robotników przejmuje reżim. Do takich wniosków doszła organizacja badająca informacje o systemie pracowniczym w Korei Północnej. Wśród nielicznych krajów najbardziej zaangażowanych w ten proceder znalazła się Mongolia, Malta a także Polska. Firmy zatrudniające obywateli komunistycznego państwa działają głównie w branży budowlanej oraz rolniczej. Największą grupa, 1800 osób pracuje w Mongolii. Co miesiąc muszą oddawać do Pjongjangu 650 dolarów ze swoich pensji, żeby mieć za co żyć, sięgają po dodatkowe zlecenia. Pobyt za granicą, którego nie może doświadczyć większość ich znajomych i rodziny, zamienia się w koszmar. Poza 12-godzinnym dniem pracy, drugi etat systematycznie pozbawia sił. Koreańczycy także pracują przy budowie obiektów sportowych na mundial w Katarze w 2022 roku.

W naszym kraju doliczono się ok. 800 Koreańczyków. Na rękę zostaje im także niewiele ponad 100 dolarów, resztę zabiera władza. Do tego wypłaty wiecznie się opóźniają, robotników nikt nie szanuje. Na całym świecie łączną liczbę obywateli reżimu pracujących na rzecz państwa określa się na 50 tys., co łącznie daje 300 mln dolarów rocznie dla systemu Kim Dzong Una. Analitycy nazywają te grupę "państwowymi niewolnikami". Do dyspozycji mają jedynie dwa komplety ubrań (na lato i zimę), do tego na rok prawo do jednej pary butów.

Robotnicy z Korei Północnej są często najtańszymi i najbardziej zdyscyplinowanymi pracownikami. Umowa o pracę jest rzadkością. Paszporty są konfiskowane, a kontakt ze światem zewnętrznym jest bardzo ograniczony. Na dziesięcioosobowa grupę przypada często jeden donosiciel, który pracuje dla władzy. Dwa lata temu „Newsweek” pisał o „nieludzkich warunkach życia” koreańskich sadowników zatrudnionych w gospodarstwie działacza PSL Stanisława Dobka. Koreańczyków zatrudniał także m.in. holding JTM Kociszewscy, producent pomidorów i Stocznia Gdyńska. Byli oni często wykształconymi inżynierami, ale pracowali jako zwykli spawacze. Koszt zatrudnienia takiego pracownika łącznie z zakwaterowaniem i wyżywaniem – wg wyliczeń związkowców – nie przekraczał wówczas 1 tys. 500 zł.