W sobotę była jeszcze powtórka z Klingenthal, czyli kolejne zwycięstwo Domena Prevca, w niedzielę wreszcie szerokie polskie uśmiechy – Kamil Stoch wygrał, Maciej Kot był tuż za nim i pierwszy raz znalazł się na podium PŚ.
O dużej skoczni w Lillehammer mówiło się zwykle, że Polakom sprzyja umiarkowanie. Po niedzieli trzeba zmienić zdanie. Skocznia pomogła, zwłaszcza w pierwszej serii, gdy pogroziła liderom PŚ, powiała im w plecy, zepchnęła Domena Prevca, Daniela Andre Tande i Stefana Krafta na dalsze miejsca (mimo podwyższenia rozbiegu) i dała szansę wykazania się Polakom.
Skorzystali niemal wszyscy: Kamil Stoch, gdyż po 681 dniach przerwy znów pięknie wygrał konkurs pucharowy (to 16. taki wyczyn mistrza olimpijskiego). Nie przeszkodziło bolące kolano, trochę przeciążone w kwalifikacjach. Maciej Kot też znakomicie dał radę niekorzystnym podmuchom w pierwszej serii i doskonale skoczył w drugiej. Wreszcie skończą się pytania: kiedy podium, może zainteresowani będą teraz pytać, kiedy najwyższy stopień. W niedzielę zabrakło panu Maciejowi 0,6 punktu.
Polacy mieli w niedzielę podwójną siłę rażenia, Stoch obronił pozycję lidera po pierwszej serii, Kot zaatakował z piątego miejsca. Tak jak zapowiadał trener Stefan Horngacher – mamy dwóch skoczków w pierwszej dziesiątce świata i do tego jeszcze skaczącego równo i niezawodnie Dawida Kubackiego (13. i 12. pozycje w weekend), niewiele słabszych Piotra Żyłę (16. w sobotę) i Stefana Hulę (18. i 19.). Pucharowe punkty zaczęli także zbierać Klemens Murańka i Aleksander Zniszczoł.
Jedyną przykrością norweskiego weekendu ze skokami była dyskwalifikacja Żyły w niedzielę. Po pierwszej serii Polak był 18., zrobił swoje, jednak po drugim, także niezłym, skoku sędziowie podali komunikat: niewłaściwy kombinezon. To pierwsza taka wpadka w polskiej ekipie w tym sezonie, bywało gorzej, ale na pewno obudzi to czujność sędziów i rywali.