Adam Małysz: Trochę chłopakom zazdroszczę

Postęp jest niezwykły, a my za nim nadążamy. Dołączyliśmy do Niemców, Norwegów czy Austriaków. W moich czasach mogliśmy o tym tylko pomarzyć – mówi Adam Małysz.

Publikacja: 10.01.2021 19:05

Adam Małysz

Adam Małysz

Foto: Reporter / Andrzej Iwańczuk

Adam Małysz może dziś wyjść spokojnie na spacer?

Zdarza się, że ludzie mnie poznają i proszą o zdjęcia czy autografy. Na pewno moja rozpoznawalność nie jest już jednak taka, jak kiedyś. Mam więcej luzu.

Małyszomanię sprzed lat da się porównać do tego, co dziś dzieje się wokół polskich skoczków?

Kamil ma o tyle łatwiej, że jest wokół niego zespół, który odcina go od otoczenia, dzięki czemu może się koncentrować na sporcie. Nie bez znaczenia są też wyniki kolegów. Popularność i presja się rozkładają, bo daleko skaczą Dawid Kubacki, Piotr Żyła czy Andrzej Stękała. Ja tak nie miałem. Trochę chłopakom zazdroszczę, że mogą walczyć o medale w drużynie, a na ich sukcesy pracuje sztab ludzi. Ja sam musiałem sobie naszywać na kombinezon reklamy sponsorów.

Nie byłoby tego wszystkiego bez pana sukcesów?

Nie myślę o tym w ten sposób. Cieszę się, że mamy kontynuację dobrych wyników, a wokół kadry powstał team. Dziś nasza reprezentacja to olbrzymia machineria, podobnie jest w innych krajach. Kiedyś dało się dojść do sukcesów metodą chałupniczą, obecnie – bez odpowiednich środków finansowych – byłoby o to bardzo trudno.

Zastanawia się pan czasem, co mógłby osiągnąć, gdyby miał takie zaplecze, jakim kadra dysponuje dziś?

Skoki się zmieniły, więc trudno to porównać. Postęp jest niezwykły, a my za nim nadążamy. Dołączyliśmy do Niemców, Norwegów czy Austriaków – w moich czasach mogliśmy o tym tylko pomarzyć. Kiedyś na skoczniach nie było wyciągów – musieliśmy chodzić na piechotę, więc przygotowanie fizyczne było niezbędne. Pamiętam, jak biegaliśmy po górach, robiliśmy mocną siłę... Dziś praca wygląda inaczej. Regeneracja jest elementem treningu, zajęcia są bardziej specjalistyczne. Pracę pod kątem nowego sezonu zaczyna się od razu po zakończeniu poprzedniego. Chłopaki na urlop mogą pojechać latem, a dopiero po nim wchodzą w cięższy trening, podczas którego skupiają się na sile i dynamice. Kondycji już nikt nie robi.

Kamil Stoch będzie dzięki temu długowieczny i pobije rekordy Mattiego Nykanena?

Zawodnicy nie są dziś tak eksploatowani jak kiedyś. Widać to nie tylko w skokach, granica wieku przesuwa się także w innych sportach. Kamil może jeszcze dużo osiągnąć, kontynuacja kariery to jednak trudny temat. W zeszłym roku miewał kryzysy i zastanawiał się nad przyszłością. Uwierzył jednak Michalowi Doleżalowi, że może dalej odnosić sukcesy.

Skąd bierze motywację?

Sport to jego praca i pasja. Wie, że aby odnieść sukces, nie można robić niczego na pół gwizdka. Dba o każdy element: kontroluje wagę, pilnuje treningu, pracuje nad koncentracją. Cały czas zastanawia się, co może zrobić, aby skakać lepiej. To nie jest proste: żyć na wiecznej diecie, w monotonii. Wielu zawodników kończyło kariery, tęskniąc za normalnością. Kamil jest profesjonalistą, który dąży do perfekcji całym sobą i podporządkowuje skokom wszystko.

Jest dziś lepszym skoczkiem niż trzy lata temu, kiedy zdobył w Pjongczangu olimpijskie złoto?

Tak, choć – jak mówiłem – skoki się zmieniają. Niezwykłe, że choć Kamil osiągnął tak dużo, to wciąż robi postępy. Skoki cały czas go cieszą. Widać, jaką radość sprawiają mu udane próby.

Jest dziś ktoś, kto skacze równie pięknie?

Kamil może być dla innych wzorem.

Nie jest tajemnicą, że sprzęt odgrywa coraz większą rolę. Trwa wojna technologiczna, wasz sport upodabnia się pod tym względem do Formuły 1?

To uprawnione porównanie. Podniesienie jednego spoilera o centymetr może dać w Formule 1 setną sekundy na okrążeniu – to olbrzymi zysk. U nas jest podobnie. Dziś w skokach za technologię odpowiadają całe sztaby, szczegóły odgrywają olbrzymią rolę. Trenerzy przyglądają się innym skoczkom i patrzą, co można ulepszyć, a ludzie odpowiedzialni za kombinezony niejednokrotnie pracują całymi nocami.

Jak na tym tle wypadają Polacy?

Każda reprezentacja ma coś w zanadrzu, ale na pewno jesteśmy dobrzy.

Spodziewa się pan nowinek technologicznych podczas mistrzostw świata?

Raczej nie. Jeśli ktoś coś miał, to pokazał to już podczas mistrzostw świata w lotach lub Turnieju Czterech Skoczni. Trzeba też pamiętać, że cały czas mówimy o szczegółach. Drobnych elementach, które często są dostosowane do konkretnego skoczka i niedostrzegalne gołym okiem. Tak wygląda współczesny sport. Dziś nawet w dyscyplinach drużynowych zespoły tworzą sami indywidualiści.

Trener Norwegów Alexander Stoeckl podczas pierwszej serii konkursu w Bischofschofen obniżył belkę przed skokiem Halvora Egnera Graneruda. Takich zagrywek taktycznych możemy spodziewać się więcej?

To ryzykowna zagrywka. W tym sezonie trenerzy obniżali belkę dwukrotnie – wcześniej zrobił to Stefan Horngacher podczas mistrzostw świata w lotach – i za każdym razem kończyło się to porażką, bo zawodnicy nie dolecieli na odległość stanowiącą 95 procent rozmiaru skoczni, więc nie dostali dodatkowych punktów.

Technologia, przeliczniki i taktyczne zagrywki sprawiły, że skoki straciły sporo z dawnego romantyzmu?

Na pewno są trudniejsze dla widza, który często nie jest w stanie zobaczyć wszystkiego, co się wydarzyło. Wprowadzenie przeliczników za belkę oraz wiatr mogło zniechęcić niektórych do oglądania skoków. Kiedyś sytuacja była prosta: podwiało ci, skoczyłeś i byłeś pierwszy. Wszystko dało się dostrzec gołym okiem. Mówimy jednak o jasności oraz atrakcyjności z punktu widzenia kibica. Dla zawodnika dziś jest bardziej sprawiedliwie. Wiadomo, że szczęście trzeba mieć, ale przeliczniki powodują, że w przypadku pecha strata nie jest tak duża, choć system wymaga dopracowania.

Polakom podczas Turnieju Czterech Skoczni wiało pod narty?

Myślę, że nie. Na pewno nie tak spektakularnie, jak mówił Granerud. Początkowo byliśmy zniesmaczeni jego wypowiedzią. Ale zrobił to w emocjach, skoro później nagrał wideo i przeprosił.

Wzruszył się pan, kiedy Polacy świętowali zwycięstwo?

Oczywiście! Trudno, żeby było inaczej. Wiadomo, że trofea zdobywa zawodnik i na skoczni wszystko zależy od niego, ale my – jako sztab – robimy wszystko, aby pomóc. Tworzymy zespół, w którym każdy wykonuje olbrzymią pracę. Także dzięki temu staliśmy się jedną z potęg skoków.

Jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Małysz?

Zapoczątkowałem nowy styl dyrektorowania. Nie siedzę przy biurku, tylko działam aktywnie i jestem z kadrą, kiedy tylko mogę. Czasem noszę chłopakom torby z ubraniami. Żadna praca nie hańbi, a jeśli mogę w jakikolwiek sposób pomóc – pomagam. Dużo zrobiliśmy przed konkursem w Oberstdorfie, kiedy zaczęło się zamieszanie z testami Klimka Murańki. Kiedyś Polacy mogli sobie gadać i nikt ich nie słyszał, teraz wygląda to zupełnie inaczej. Transmisje z konkursów ogląda w naszym kraju 10 mln ludzi. Wszyscy się z nami liczą.

Nasza pozycja w skokach jest taka, jak Niemców 20 lat temu?

Nawet mocniejsza. Stefan Horngacher niedawno pytał mnie, czy moglibyśmy mu pomóc w rozmowach z jednym sponsorem.

Czym się różni Doleżal od Horngachera?

Horngacher dużo wniósł do naszych skoków, ale był dość zamknięty. Może dlatego, że to on przyniósł do Polski konkretny system i znał się na nim najlepiej? Michal jest bardziej otwarty. Ma swoje zdanie, ale nie boi się prosić o radę. Myślę, że mówi się o nim trochę za mało. Wykonał potężną pracę, już odniósł sukces i cieszy się naszym olbrzymim zaufaniem. Prezes Apoloniusz Tajner mówi, że Doleżal może dziś wszystko, a jego trudno przekonać. Nawet Horngacherowi tak nie wierzył.

Doleżal rozwinął system, który przyniósł do Polski Horngacher?

Robi to cały czas. Niektórzy narzekali i mówili, że ryzykujemy, bo Michal nie ma doświadczenia i nie wiadomo, czy da radę. Dziś widzimy efekty. Dzięki niemu stworzyliśmy szeroką kadrę narodową, a Andrzej Stękała czy Olek Zniszczoł zrobili potężny postęp. Podczas zajęć każdy trener odpowiada za dwóch–trzech zawodników i może się im w pełni poświęcić. Wszyscy nam zazdroszczą, że się udało. To zasługa Michala, że nie bał się takiego rozwiązania.

To trener na lata?

Nie widzę możliwości, aby doszło do jakiejkolwiek zmiany. Świat skoków pędzi do przodu i nigdy nic nie wiadomo, ale widać, jakie robimy postępy. Na pewno do igrzysk olimpijskich nic się nie zmieni. Mam nadzieję, że po ich zakończeniu też nie.

Adam Małysz może dziś wyjść spokojnie na spacer?

Zdarza się, że ludzie mnie poznają i proszą o zdjęcia czy autografy. Na pewno moja rozpoznawalność nie jest już jednak taka, jak kiedyś. Mam więcej luzu.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Inne sporty
Rosjanie i Białorusini na igrzyskach w Paryżu. Jak umiera olimpijski ruch oporu
Inne sporty
Rusza Grand Prix na żużlu. Bartosz Zmarzlik w pogoni za piątym złotem
Inne sporty
Bratobójcza walka o igrzyska. Polacy zaczęli wyścig do Paryża
kolarstwo
Katarzyna Niewiadoma wygrywa Strzałę Walońską. Polki znaczą coraz więcej
Inne sporty
Paryż 2024. Tomasz Majewski: Sytuacja w Strefie Gazy zagrożeniem dla igrzysk. Próba antydronowa się nie udała