Kluczowy dla jego przyszłości w Ferrari był zeszły sezon: nowy w ekipie Charles Leclerc, mający wcześniej na koncie ledwie jeden rok startów w Formule 1, wyraźnie przyćmił czterokrotnego mistrza świata. Zgarnął więcej zwycięstw i punktów, a zespół w grudniu zeszłego roku przedłużył z nim kontrakt aż do końca sezonu 2024. Dla Vettela i całego wyścigowego świata był to jasny sygnał: liderem w Maranello będzie teraz Leclerc, to do niego należy przyszłość. Aktualna umowa niemieckiego kierowcy kończy się po sezonie 2020 i co prawda negocjowano jej przedłużenie, ale ostatecznie nie zostanie ona przedłużona.
– To wspólna decyzja, nasza i Sebastiana – wyjaśnia Mattia Binotto, szef Scuderii. – Zdaniem obu stron jest to najlepsze rozwiązanie. Nie było żadnego konkretnego powodu, poza wspólnym i polubownym stwierdzeniem, że nadszedł czas rozstania, by każda strona mogła osiągać swoje cele.
– Aby osiągać najlepsze wyniki w tym sporcie, niezbędna jest perfekcyjna harmonia we współpracy pomiędzy wszystkimi stronami – dodaje Vettel. – Razem z zespołem doszliśmy do wniosku, że współpraca po tym sezonie nie jest już naszym wspólnym celem.
Jasno z tych słów wynika, że w nowej rzeczywistości Ferrari – z 22-letnim Leclerkiem w roli lidera – zabrakło już miejsca dla starszego o dekadę Vettela. Jego doświadczenie i cztery mistrzowskie tytuły, zdobyte w latach 2010-2013 w barwach Red Bulla, nie mają już znaczenia, bo liczy się teraźniejszość. Teraźniejszość, w której niemiecki kierowca popełnia sporo błędów na torze, a w drugiej połowie zeszłego sezonu został przez Leclerca przyćmiony właściwie w każdym obszarze wyścigowego rzemiosła. Do tego na torze dochodziło między nimi do spięć, a zespół nie do końca radził sobie z zarządzaniem swoimi kierowcami. Vettelowi proponowano roczny kontrakt i znaczącą obniżkę wynagrodzenia, na co najwyraźniej się nie zgodził – chociaż teraz deklaruje, że kwestie finansowe nie miały żadnego znaczenia.